Dobra, bezsensowne wpisy z cytatami trzeba chyba kontynuować.
Ekhem ekhem, uwaga!
Gdy życie ci zbrzydło i stało się piekłem,
wsadź głowę do kibla i nakryj się deklem.
Taaki jakiś mam dziś głupawy nastrój, może to dzięki brakowi kontaktu z pewnymi ludźmi? Może dzięki temu, że postanowiłam sobie zrobić dietę cud, czyli kilkudniową głodówkę? To znaczy konkretnie wiem iludniową. Mam zamiar zakończyć interes jutro około trzeciej w nocy, bo rozpoczęłam go mniej więcej o tej porze we wtorek. Podobno tyle starczy. Pytanie co zostanie z mojej marnej postaci po tym przedsięwzięciu. Choć z drugiej strony przez te pierwsze 2-3 dni to się nie chudnie, tylko organizm zjada śmieci, które się w nim gromadzą czy jakoś tak. Kiedy głód doskwiera, idę do kuchni, nalewam sobie pół litra gorącej wody, bo podobno gorące dłużej powstrzymuje głód i heja banana popijać śmierdzielstwo. No tak, niestety śmierdzielstwo, bo albo coś jest nie tak z samą wodą u nas, albo mam brudny kubek, albo czajnik coś nie ten teges, bo zajeżdża jakoś ten płyn jakby ścierą, jakby metalem… Do tego mam poczucie, że piję coś kompletnie jałowego, co nic mi nie daje, a na dodatek przez ten zapach i samego w sobie mało smacznego, no ale co ja poradzę, jak próbować się opanować, to próbować. Postawiłam sobie za cel wytrzymanie tej próby sił z samą sobą, nie dlatego, że potrzeba mi odchudzania, ależ Boże broń, anoreksja to ostatnie co mi jeszcze do kompletu mogłoby wpaść. Po prostu mam zamiar spróbować poprawić swoją silną wolę, bo zbyt wiele znaków wskazuje, że słabość nie popłaca. I postawiłam sobie takie właśnie zadanie, żeby mieć dalszą motywację do działania. No co, skoro wytrzymam równe 3 doby o samej wodzie, to znaczy, że i z innymi problemami mogę sobie jakoś poradzić jeśli będę się starać. Jeśli się poddam, to i w innych kwestiach będzie się łatwiej zniechęcić, bo jeśli nawet takiej próby dotyczącej czegoś, co zwykle nie zajmuje wiele mojej uwagi nie przetrwam, no to o ile ciężej będzie z tymi istotnymi przeszkodami? Na razie jest dobrze. Już nie powstrzymuję się w ostatniej chwili przed otwarciem lodówki na przykład. Gorzej, że jeśli powiem o tej próbie matce, to uzna, że mam coś z głową nie w porząsiu i muszę przed nią zatajać prawdę. Przez tak krótki czas to jeszcze się ma całkiem spore szanse udać. Gorzej jeśli przyjdzie jej do głowy zrobić obiad czy inne śniadanko. Już pewnego problemu i nielichej pokusy dostarczyły mi dewolaj i ciastka, które dla mnie odłożyła gdy skończyłam wczoraj zajęcia. Wykręciłam się, że chce mi się spać. Gdy dała mi po obudzeniu owe ciastka, zabrałam je do pokoju i schowałam w szafie za poduszkami z łóżka, których nie lubię, ale za razem szkoda, żeby kotu się zbytnio spodobały, śmiejąc się z siebie. No bo powiedzmy sobie szczerze, anorektyczki też ukrywają to, co miały zjeść. Choć ja wiem, one raczej wyrzucają, a ja po prostu schowałam na później, choć
A: nie jestem pewna czy będę mogła już jutro jeść takie rarytaski, było nie było chyba niezbyt lekkie dla odzwyczajonego żołądka;
B: pewności, że krem w Miklerku, znaczy eklerku się nie zepsuje nie mam.
Z dewolajem postanowiłam sobie poradzić najprościej, po prostu włożę go w rzadko i zazwyczaj mało dokładnie eksplorowaną otchłań zamrażarki.
Ciekawi mnie w tej głodówce jedna rzecz: mianowicie podobnież na trzeci dzień przestaje się już czuć głód. Mówiąc szczerze, czekam na tę chwilę :D, bo trochę to upierdliwe siedzieć i myśleć o jedzonku, a do tego od czasu do czasu czuć wyimaginowany zapach roślinnego burgera albo makowca. Hm, właściwie czemu nie mięsa? Myśląc teraz o smacznym jedzeniu, nie myślę za bardzo o mięsku, takim wiecie, soczystym, dobrze doprawionym, w sosiku. Jak burger np, to raczej właśnie roślinny mi się na myśl nasuwa, ale to akurat raczej z prozaicznej przyczyny: po prostu roślinne bardziej mi przypadają jakoś do gustu. No bo jak tu nie wgryźć się w taki z chrupiącą bułeczką z ziarenkami, z humusikiem, jakimś liściem, pomidorkiem, sojonezem ściekającym… Nie! Dość! Jak to przetrwam to obiecuję sobie i Wam: w weekend albo kiedyś tam pójdę na takie dobre wege żarło, że się w pale nie mieści. A dlatego wege, że blisko jeszcze mojego domu jest miejscówka, w której wszystko jest wege/wegan, ale smakuje po prostu normalnie, domowo, porcje są duże i… Oooo nieee, koniec! 😀
Zapytacie może po cholerę mi taki post? No to odpowiadam: idąc za radą jednego ludzia postanowiłam zrobić to, czego chcę. A że jakoś tak zachciało mi się postu i wyszło tak, że o nim zaczęłam tutaj pisać, to chce mi się również opublikować ten wpis. A jak się komuś moje głodowanie nie podoba, to, żeby wulgarnie się nie wypowiadać, idź pan/pani w… swoją stronę. Oczywiście chętnie posłucham co masz pan/pani do powiedzenia na ten temat i zachęcam do komentowania, ale tak mało tego wyzwania mi zostało, że pod Waszym wpływem już tego nie przerwę na pewno. Wątpię też, bym prędko ponowiła tę próbę, może kiedy zaczną się upały jakieś z łaski swojej, a wtedy to wiadomo, znacznie mniej się chce jeść, więc będzie prościej.
Szkoda, że znów wstawiam tu wpis bez większej wartości. No ale cóż, nie zawsze jest co mądrego powiedzieć, a tak się ładnie zaczęła ta pisanina, że już dokończyłam w nadziei, że sie nie zepsuje. Chyba się nie zepsuło do końca, więc żeby się przed tym uchronić, zamykam temat i umieszczam niniejszy wpis.
Smacznego!