Miesiąc: lipiec 2018
Wszyscy ciągle udostępniają wierszyk o lokomotywie w komputerze. Popatrzcie raz, jak to naprawdę powinno być.
Jeśli nie rozumiecie czegoś, to ja chętnie przetłumaczę. 😛
LOKOMOTYWA (w gwarze poznańskiej)
Stoi na stacji wielgachno bana
cało w oliwie jest opypłana.
Para z ni bucho i poświstuje
a palacz ciyngiym wef ni hajcuje.
Wuchte wagonów mo zahoczone
wef kożdym klunkrów jest nawalone.
Jest tych wagonów cóś ze śtyrdzieści
wcale nie wiada co sie tam zmieści.
W piyrszym wagónie kole wynglarki
jadom z Poznania same Kaczmarki
jedzie tyż kundziu i z Wildy szczuny
a kożdy śrupie z tytki bonbony.
Wef drugim szkieły i ejber łysy
śtyrech góroli i dwa hanysy.
Potym jest proszczok, owce i kónie
wszysko to w czecim jedzie wagónie.
Dalej som ryczki i szafónierki
jakieś wymborki i salaterki.
Śtyry wagóny jadom z meblami
za nimi dziesińć wagónów z pyrami.
Na samym kuńcu cołkiym dla śmiechu
tyn co to pisoł – sam Wuja Czechu.
Uwaga, utwór jest ładny, ale zawiera treści, z którymi można dyskutować.
Niewidoma
Autor dla mnie wciąż nieznany, bo w internecie tego nie mogłam znaleźć
Połóż dłoń swoją proszę na mojej twarzy.
Chcę trochę o twojej dłoni pomarzyć.
Chcę odczuć od nowa jej ciepło i siłę
I zbadać wargami jej kształtów zawiłość
O, jakże władczym jest ręki twojej dotyk,
Dwa światy łączy węzłem leciutkiej pieszczoty.
Jakże mi wiedzieć gdzie się świat twój zaczyna?
Jakąż to drogą iść musi ku niemu ślepa dziewczyna?
Mówisz mi często, że jestem piękna.
Słodko słyszeć te słowa, choć nie wiem, co znaczą.
Bo ja myślę, że wszystko jest piękne – wszystko, co można zobaczyć.
Więc mówisz: złote mam włosy… Złoto dźwięczy.
"Oczy błękitne jak niebo"… Jakiż jest błękit?
"Usta jak maliny"… Wonne i słodkie maliny,
czyż można porównać do ust niewidomej dziewczyny?!
Nie myśl, że jestem smutna. Ja się tylko dziwię,
że świata można tak daleko oczami dotykać,
że świat Nie jest tylko w bolesnych potknięciach prawdziwy,
że w tobie dla mnie słowami rozkwita.
Przesuń dłoń swoją proszę po mojej twarzy.
Zbadaj ją tak, jak ja badać muszę twoją!
Przecież się ręka twoja na taką wędrówkę odważy
Drżenie jej wargi moje uspokoją.
A więc napotkać musiałeś i oczy –
ściany twarde, powiekami niepotrzebnie zakryte
Uderz w me oczy! Błysk w bólu to jest światło jedyne,
jakie w mych oczach może zaświtać!
Ja tego co ty nazywasz patrzeniem czynić nie umiem.
Lecz muszę patrzenie zrozumieć, więc na tym błysku świat i światło buduję.
I to wszystko, czego w tobie nie widzę.
A teraz, odejmij dłoń swoją proszę od mojej twarzy.
Jakże się lęk mój bez końca odnawia!
I zważ, jakie to dziwne, że my się kochać możemy,
Gdy ja do ciebie ze swego świata przemawiam
I słyszę twoją odpowiedź z nieznanej mi ziemi.
Dziś do babci przyszedł znajomy. Posiedział, pogadał z nią i powymieniali się trochę swoimi poglądami na życie. Chcąc nie chcąc, musiałam ich słuchać. A oto, czego się dowiedziałam:
1: do starego człowieka nikt nie chce przyjść i spędzić z nim trochę czasu, choć wiele się o tym mówi.
2: Komornicy to najgorsza hołota. Najlepiej byłoby zamknąć ich wszystkich do obozu pracy.
3: Te ludzie dzisiejsze to bez komputera nic nie umią, same głupki ci młodzi teraz. Jak im te komputery padną to ciekawe co zrobią.
3: Opiekunka z PCK to niby dobrze, że jest, ale też w zasadzie źle, bo ciągle trzeba pilnować, żeby czegoś taka nie ukradła. Bo też tam chyba zatrudniają chyba najgorszych ludzi do takiej pracy. I, uwaga, nieważne, że tak naprawdę najgorszą cholerą dla babci okazały się dwie tylko z tych opiekunek, a reszta była w porządku. Wszystkie równo, no, może poza dwiema, które są kochane, to małpy przeklynte.
4: Pan Bóg dał ludziom 10 przykazań, ale ludzie mają je za nic. Pójdzie taki katolik do spowiedzi i już ma grzechy odpuszczone. A piąte (tak, piąte, nie siódme) przykazanie jest nie kradnij. Ale komu to jest potrzebne, któremu katolikowi, który chodzi w niedzielę do kościoła. To już jest za stare, żeby w to wierzyć.
Poza wszystkim, wyczuwam tu wpływ propagandy świadków Jehowy, do których i babcia, i ten znajomy należą. Swoją drogą ciekawie ta rozmowa wyglądała. Babcia coś mówiła, a on jej przytakiwał i jeszcze coś dorzucał. Sam chyba nic konstruktywnego nie powiedział poza pogłębieniem tematu.
A teraz refleksja: ja rozumiem, że narzekanie jest takie fajne, bo człowiek narzekający czuje się jakoś lepszy niż ci, na których marudzi. Problem polega na tym, że babcia robi to bardzo często, a już jak ktoś do niej przyjdzie, oo to wtedy to już ma z kim sobie pogadać, znaczy pobrynczeć. Dochodząc do konkluzji: kurde, jakie to jałowe! Jakie to nudne i jednostajne! I na dodatek odnoszę wrażenie, że to jest już taka przypadłość starszych ludzi, że widzą samo złe, że tylko kiedy ich za język pociągnąć, z generalizowania wszystkiego i wrzucania do jednej wielkiej szuflady z naklejką "Świat się tylko pogarsza" potrafią wygrzebać i oddzielić coś, z czego są zadowoleni. Dla takich ludzi to dopiero życie jest ciężkie!
Mam nadzieję, że ja tak nie skończę.
Moja refleksja na dziś i w ogóle, życiowa:
o wiele łatwiej coś zepsuć, niż naprawić.
To jest i bolesne, i przez to mądre. Gdyby łatwiej było naprawiać niż psuć, bylibyśmy nieograniczeni. Nie znalibyśmy pewnie smaku porażki, nie byłoby zła. A gdyby nie było zła, to wiadomo, nie wiedzielibyśmy, czym jest dobro. Co nie zmienia faktu, że to okrutne. Jak łatwo nabrać złego nawyku dlatego, że nam coś niby daje. NO OK, może nam daje, ale komuś innemu szkodzi. Albo tylko pozornie daje, jak np używki. A potem jak ciężko uwolnić się od uzależnienia… I nie mówię tu już o samych używkach, każda taka rzecz może się stać nałogiem. Można być nałogowym leniem, egocentrykiem, złodziejem, nałogowo mijać się z prawdą, zachowywać się impulsywnie i ściągać na sprawdzianach. To wszystko niszczy, nie tylko tych, których się okłamie czy wykorzysta w inny sposób, ale przede wszystkim tego, kto to robi. A jeśli ktoś już przejdzie tę granicę, jeśli już mu się z tym zrobi dobrze, nie będzie mu to przeszkadzać, a co dopiero, żeby chciał to zmienić… Taki człowiek… Jest już stracony. Nigdy już nie będzie miał szansy dać sobie z tym rady, chyba, że zdarzy się coś, co mu o tym przypomni.
Czasem mam wrażenie, że życie tylko na tym polega, by starać się nie poddać, by ciągle walczyć, pracować nad sobą, by w tej bardzo trudnej walce chcieć i robić tak, by zgadzać się z samym sobą. Nie jestem praktykującą i zbytnio wierzącą katoliczką, ale… Czyż takie myślenie nie jest bardzo pobożne, jakkolwiek mija się z pojęciem Boga? Bo to ja mam być porządnym człowiekiem, trzymać się 10, no dobra,, od czwartego wzwyż przykazań, a to, czy Bóg jest, czy nie, to inna kwestia. Dekalog to dobryprzewodnik życiowy. Tak jak słowa znane z serialu "Dom": "Żyj tak, aby nikt przez ciebie nie płakał". Piękne, tylko… Jak? Jak to osiągnąć? Jedyna odpowiedź jaką znam brzmi: walką. Ciągłą walką, ciągłym staraniem się, by postąpić dobrze, by nie zboczyć ze swojej drogi. By naprawiać jak najwięcej, psując najmniej. Ale to jest trudne. Bardzo trudne. Co, jeśli nic z tego nie wychodzi? Jak od tego wytchnąć, skoro każda chwila wytchnienia, to cofnięcie się w tej walce o krok, ustąpienie pola temu złemu?