ANdrzejkowo

Idą Andrzejki, szanowni czytelnicy. Czy jesteście tego świadomi? 🙂 Przyznam publicznie, że lubię sobie co rok lujnąć tym nieszczęsnym woskiem. Teraz będę mieć chyba problem ze znalezieniem klucza z odpowiednio dużym uchem, ale może się uda. 🙂 Ciekawych tego poinformować pragnę, że wosk to będzie chyba po prostu odpowiednio wcześniej zapalona malutka świeczuszka, taka w blaszce. Rozgrzewanie go na kuchence kiedyś skończyło się powstaniem takieego ogniska, które co prawda zagasiłam wodą, ale zamiast wosku miałam potem kaszę. Zresztą, czyszczenie garnuszka/kubka po tych eksperymentach nie należało do miłych zajęć. Dodam też, żeby jasność była, że to jak najbardziej można ogarnąć po ślepemu. Co prawda, ok, pewności, że leję przez klucz, a nie po kluczu nie mam w sumie nigdy, ale tam… Lepiej nie będzie. 🙂
Rok temu poznałam wróżbę, która może być faktycznie generatorem ciekawych sytuacji, a mianowicie trzeba sobie zapamiętać imię pierwszego mężczyzny, który odezwie się w dniu Andrzejek, bo tak właśnie na imię będzie mieć przyszły mąż. W zeszłym roku niestety sprawę przegrałam, bo pierwszym osobnikiem odmiennej płci był jakiś koleś, który chcąc mi pomóc, gdy leciałam na tramwaj, przewrócił mnie albo może stał się powodem, dla którego nie zdołałam utrzymać równowagi, za co na niego nakrzyczałam. Zresztą, nawet gdybym nie krzyczała, i tak nie spytałabym go o personalia, bo wróżbę poznałam jakieś dwie czy 3 godziny później, siedząc w pociągu. A w tym roku… No cóż, który z panów się odważy? 😀 Chciałabym tylko nadmienić, że dzień Andrzejek zaczyna się o północy. 😉
Jeśli już jednak przy małżeństwach tak ogółem jestem, to chciałam serdecznie pogratulować osobie, która w ankiecie "Znani są z tego, że" wyraziła się następująco: "wygląda mi na patriotkę, ogólnie dobry materiał na żonę, polecam". Pozwolę sobie odnieść się jedynie do tego fragmentu, bo cała reszta wypowiedzi, acz w sumie również intrygująca, da się właściwie zrozumieć – mogłam takie wrażenie sprawić. Ale że ja, patriotka? Ja? Ja, dobry materiał na żonę? Jaaaaaa? Wtf? :O 😀 Zastanawiające jest również, dlaczego ktoś ów poleca mnie jako dobry materiał na żonę. No gdyby stwierdził, że jego zdaniem można mnie tak nazwać, gdyby wyraził osąd, że w przyszłości dobrą żoną będę… Ale jako że męża ani nawet narzeczonego nigdy w życiu nie posiadałam, jakiekolwiek polecenie mnie w tej sferze przez kogokolwiek i komukolwiek uważam za nader zabawne. I stąd moje gratulacje oraz podziękowania dla tego ktosia, kto tak o mnie napisał. Ankieta powstała wszak ponad 2 miesiące temu, a ja do dziś sie uśmiecham na samo wspomnienie tej opinii.

Kategorie
Uncategorized

Czarniutko to widzę

Nagranie zawiera dzisiejszego świętującego, czyli czarnego kota.
Osobiście uważam, że mieć takiego stwora w domu to czysta przyjemność. Ten np. jest najmilszym ze wszystkich kotów, jakie aktualnie mamy na stanie. Najchętniej się łasi, uwielbia głaskanie, zarąbiście głośno i z przejęciem mruczy. Niestety, nie jest już to zwierzak pierwszej świeżości, a nawet, co z przykrością muszę przyznać, w jego wypadku mało co sprawdziłby się uroczy wierszyk
"gdy ci czarny kot przebiegnie drogę,
nie mów, że to pech.
Chwyć za kitę, wyrwij nogę
– niech idzie na trzech".
Szczęśliwie noga została uratowana i teraz mam po prostu kota cyborga poskręcanego śrubkami. Można je wyczuć bez większego trudu palcami, gdy pomaca się to włochate bioderko. Trochę straszne to wrażenie, ale ważne, że stworek w całości. 🙂
Mówi się, że jeśli czarny kot przetnie drogę, czeka nas coś złego. No cóż, nasze drogi przechodzi on co dzień po sto razy, więc niby gorzej być nie może, a jednak wciąż się uśmiechamy i nawet jako tako nie najgorzej nam w tym życiu. Co za tym idzie, albo złego diabli nie biorą, albo czarny kot to żadna tragedia. Osobiście, rzecz jasna, skłaniam się ku tej drugiej opcji. 🙂

Kategorie
Uncategorized

Jak ślepy kaleka na własną śmierć czeka

Nie chciałam się przyznawać do autorstwa. Ale właściwie… 😀
Z góry ogłaszam, że to nie są moje poglądy, tak jakby ktoś miał mi ochotę wypominać i rzucać tym w twarz. 😛

### Jak ślepy kaleka na własną śmierć czeka

Myśląc, że czeka mnie wielka kariera,
zrobiłem studia i tytuł zdobyłem.
Lecz przez kalectwo to wszystko cholera
wzięła i w domu na rencie skończyłem.
Jestem dziś nikim, choć chcę być kimś więcej,
pragnę mieć jaką bądź godną robotę.
Na próżno jednak wyciągam ręce,
nikt nie da pracy mi przez ślepotę!
Kalectwem Ślepota najgorszym na świecie,
bo drugiej tak ciężkiej niepełnosprawności,
to raczej nigdzie już nie znajdziecie,
co grzebiąc nadzieję, zostawia zdolności.
Nikogo nie więzi tak w życiu codziennym
najprostszych czynności ograniczenie
I choćby był ślepy niezwykle sumiennym,
to nie ma szansy na zatrudnienie.
Nie chcą szefowie mieć pracowników,
przez których firma mogłaby stracić,
gotowi użyć wszelkich uników,
Wolą już kary na PFRON płacić.
Życie na rencie to wegetacja,
szczególnie z poczuciem niezbitej pewności,
że frustrująca ta sytuacja,
to prosty rezultat niepełnosprawności.
I szlag może trafić, gdy jest się świadomym,
że można by ofert pracy nie zliczyć,
gdyby tak po prostu nie być niewidomym
lub gdyby chciano z kaleką się liczyć.
Mówią, że w mieście są możliwości,
tam więcej pracy, znajomych więcej,
lecz jak się wyrwać z tej miejscowości,
skoro i na to nie ma pieniędzy?
Dziś pomieszkuję wciąż z rodzicami,
choć czas upływa, przez palce ucieka,
tak trzeba, by nie pójść pod most z torbami.
I takie to życie ma polski kaleka.
Zostaje mi zgrzytać zębami z bezsiły
lub krzyczeć pośród tej wiecznej nocy,
bo sczezły plany, co mi się śniły,
po prostu dno, dno i z nikąd pomocy!

Kategorie
Q&A

Większość A

### Wstęp
Skoro więcej pytań najwyraźniej po prostu nie będzie, przyszedł czas, by odpowiedzieć na te, które się pojawiły.
A zatem:

###Djsenter
Pytanie:
"Dziwne pytanie, a jednak.
Gdybyś musiała lub chciała mi coś ugotować, tak typowo z dedykacją dla mnie powiedzmy w moje urodziny czy co podobnego, co by to było?
Opisz w najdrobniejszych szczegółach i dlaczego akurat to?
Forma odpowiedzi obojętna jeżeli o tekst czy audio chodzi.
Powodzenia! 🙂"

Kolego!
Zrobiwszy z Tobą wywiad zapoznawczy, stwierdziłam w końcu, że najbezpieczniejszą opcją byłby porządny bigos. Myślę, że to dobre rozwiązanie, jeśli pojawiłbyś się w okresie jesienno-zimowym. Na pozostałą część roku pomysłu mi brak, jednak można by prosto rozwiązać ten problem, wekując po prostu na Twoją cześć część bigosu, zrobionego wcześniej.
A teraz pora na szczegóły.
Nadmienić warto na początek, że co ludź, to inny pomysł na tę jakże przyjemną potrawę. Sprowadza się to do rozmaitości proporcji, użytych dodatków, a także czasu i sposobu przygotowania. Poniższy przepis opiera się na tym, co przypominam sobie z moich własnych prób, a jako że każda z nich mogła wyglądać nieco inaczej, to nie znajdziecie tu dokładnych wyliczeń ile czego dać i ile czasu potrzeba, żeby odczekać między kolejnymi etapami. To jest rzecz bardzo względna i jeśli bigos jest co jakiś czas mieszany od dna, można właściwie gotować dopóki, dopóty sie kapusta nie zmieni w galaretę.

#### Przygotowanie
Na początek należy wziąć kapustę białą oraz kiszoną. Szczerze? Nie pamiętam proporcji. 🙁 Z tego, co sobie przypominam jednak, tej niekiszonej
ze spokojem dawałam 2 razy tyle, co kiszonej. Raz, z braku innego pomysłu na nie, użyłam czerwonej kiszonej i zwykłej pekińskiej i owszem, efekt końcowy był bardzo smaczny, ale wyglądał podobno jak konsekwencja rozwolnienia.
Dysponując już białą kapustą, należy ją poszatkować jakkolwiek – szatkownicą, jeśli ktoś ma czy też zwyczajnym nożem… Na końcu ma być po prostu drobniutko pociachana. Te rzążki trzeba zalać wrzątkiem i parzyć przez kilka minut, a następnie dokładnie je opłukać. Ten zabieg jest rzekomo potrzebny, by straciła ona gorycz. Nie sprawdzałam, czy to prawda, szkoda mi było materiałów. 🙂
Kiszoną kapustę też należy odsączyć z kwaśnej wody i trochę przepłukać, żeby jej smak nie zabił całej reszty. Potem wypadałoby nieco ją pokroić, jeśli ma formę długich farfocli. Następnie całe to kapuściane dobro należy wrzucić do gara docelowego, czyli przeznaczonego do produkcji bigosu, podlać wodą, żeby się nie zjarało, a następnie włączyć gaz. I niech się gotuje.
Następnym krokiem jest przygotowanie mięcha z cebulą.
Oznacza to, że kawałek mięsa, jakiegokolwiek, byle prawdziwego oraz cebulę w ilości dowolnej, choć więcej niż jakieś 3 bulwy nie ma po co, należy pokroić i podsmażyć do miękkości w wypadku warzywa i stanu dobrze przysmażonego w wypadku miąska, a następnie, wraz z liściami laurowymi tak 8 liści na mój wielki gar starczało) oraz zielem angielskim (około 10 kulek) wrzucić w kapuchę i pomieszać.
Tak samo, choć niekoniecznie wraz z mięsem z uwagi na różną długość czasu, jaki jedno i drugie może potrzebować na dobre przypieczenie, można by podsmażyć około 3-4 kiełbasy. Mogą być jakieś śląskie, mogą myśliwskie – ważne, żeby nie surowe. To znaczy surowe może też by uszły, ale nigdy nie próbowałam i próbować nie chcę, bo niegotowana kiełbasa jest za dobra, żeby ją tak w bigos. 🙂 Można też je pokroić w kosteczkę i od razu wsadzić do gara, ale podsmażone mogą nabrać takiego wiecie… smaczku.
Kolejny etap (i nie ostatni) to przygotowanie do doprawienia całości grzybami. Mogą być po prostu pieczarki i chyba na tym pomyślę poprzestanę. Należy je nieco obrać albo i nie, pokroić na kawałki i, suprajs suprajs! wrzucić do gara z wrzącą i bulgoczącą wesoło kapustą z mięsem.
Mieszając oczywiście co jakiś czas nasz bigosik, warto sobie już przygotować parę śliwek, tak od pięciu do dziesięciu powiedzmy. Jako że zakładam w tym momencie tworzenie potrawy jesienią, wyobraźmy sobie, że będą one świeże. No i standardowo, wypadałoby je pokroić, choć tu akurat starczy tylko na połówki, pozbawić pestek i… No, już chyba wiecie sami, co dalej. 🙂
Jakąś godzinę po zakończeniu wymienionych czynności trzeba sprawdzić jakość wyrobu. Jeśli jego konsystencja jest nieco zbyt wodnista, fajnie jest namaścić ją jakąś jedną czwartą kostki smalcu albo po prostu paroma łychami oliwy.
Niedługo później proponuję zastosować nasz domowy myk, czyli dolać cały słoiczek albo i od razu całe pudełko przecieru pomidorowego.
Gdy uzyskana w ten sposób pomarańczowa breja pięknie już przejdzie pomidorowością i wszystkimi innymi smakami, można jeszcze na koniec lujnąć trochę, czyli np. pół zdrowej szklanki wina. Spytacie jakiego? A ja Wam odpowiem, że nie mam pojęcia. 🙂 Dobrze mi się sprawdzało zarówno półsłodkie, jak i takie domowo wyrabiane z Bóg raczy wiedzieć czego, ale na pewno słodkie. Wytrawnego nie lałam nigdy, bo po prostu takie z nas prostaki i chamy, że nie lubimy pić czegoś, od czego się ryło na drugą stronę wykręca, a co za tym idzie, nie mamy po co trzymać tego w domu.
Po wlaniu winka można czekać właściwie ile się chce, dusząc zawartość gara pod pokrywą. Bigosu można próbować od razu, choć, niestety, naprawdę zarąbisty to on się robi po dobrym przegryzieniu, np. po kilku miesiącach spędzonych w zawekowanym słoiku.
W ramach uwag końcowych dodam, że warto nie ograniczać się jedynie do wymienionych przeze mnie przypraw. Co prawda kiełbasa i kiszona kapusta mogą dostarczyć słonego smaku, ale może się okazać, że łyżka soli nie zawadzi. Dla miłośników ostrzejszych wrażeń niezłą opcją będzie też dołożenie jeszcze ostrej papryki albo zwykłego pieprzu. Całkiem nieźle może się też z całością komponować kminek, jak mi się mocno wydaje, choć nie mam pewności, jak wypadłby w towarzystwie śliwek i słodkiegon wina. Z drugiej strony jednak, słodycz owoców jakoś zwykle znika, wchłonięta przez kapuściano-winno-pomidorowy smak i aromat całej reszty. Dodam, że pomidorowość w całości nie przybiera pełnej postaci, jest po prostu czymś w rodzaju przyprawy.
No dobra, Senterku, Tobie już odpowiedziałam. Mam nadzieję, że choć nie zrobiłam tego tak wyraziście i idealnie, jak byś pragnął, smaka Ci napędziłam. 😛

### Julitka
Pytanie 1:
"Masz chłooooopaaaaa? xd"
Pytanie 2:
"Jesteś znana jako osoba aż do bólu bezpośrednia, szczera, waląca prawdą nawet nie w oczy, tylko, że tak powiem, w ryj. Myślę, że sama o tym wiesz i się nie obrazisz, że to mówię.
Zastanawiałaś się, dlaczego tak jest? Czy chodzi o przeżycia z dzieciństwa, o wychowanie, o jakiś lęk, o chęć udowodnienia
sobie lub innym czegoś, a może tak po prostu masz i tyle? Tej ostatniej wersji nie bierz pod uwagę, jak nie musisz. 😀"

#### odpowiedź 1
Nie, Julito. Nie jestem za ustrojem feudalnym. 😛

#### Odpowiedź 2
Bardzo ciekawe pytanie. Odpowiedzi na nie sama nie znam. Może pewna kobieta z internatu miała rację, mówiąc jednej z moich koleżanek, jak sądzę w przypływie dosyć częstego u niej wściurwu na wszystko i wszystkich, że mam lekkiego Aspergera? 🙂
Może to być też efekt braku ogłady i nieumiejętności zachowania się w różnych sytuacjach, które wyniosłam z domu.
Faktem jednak pozostaje, że pewien sposób myślenia i pojmowania, jaki jest dla mnie czymś naturalnym i całkowicie zrozumiałym, wielu ludziom wydaje się nienormalny, a nawet nieodpowiedni. Trudno o przykłady, ale nieraz zdarzało się, szczególnie dawniej, że dla mnie jakaś sprawa wydawała się oczywista i logiczna, tak oczywista, że nie ma się co zastanawiać nad tym, a innym wręcz przeciwnie. Nie mówię o sprawach naukowych, tylko społecznych. I w sumie tu to moje walenie prosto w ryj tym, co myślę jednak za taki przykład może posłużyć.
Powiedzmy, że spotykam osobę, która jest przy kości. Pierwsza moja reakcja może zabrzmieć: "oo, myślałam, że jesteś chudszy".
No i nie, bynajmniej nie miałam na myśli obrażenia tego człowieka. To jedynie stwierdzenie faktu: "o, wyobrażałam sobie Ciebie inaczej". I tyle, dla mnie nie kryje się w takim zdaniu nic poza tym przekazem. I podobnie sprawa przedstawia się w wielu innych niby to równie niefortunnych odzywkach.
Także nie, nie do końca mogę powiedzieć, że tak po prostu mam. To jest nieco więcej, bo powiedzieć "tak już mam i tyle" może ktokolwiek, komu nie chce się dłużej zastanowić albo nic zrobić z takim stanem rzeczy. Czy chce mi się z tym coś robić, nie jestem pewna. Wolałabym jednak, żeby ludzie zamiast mnie potępiać, nie doszukiwali się Bóg wie czego w tym, co mówię. Nader często nie mam na myśli nic ani obraźliwego, ani na serio prześmiewczego.
Tak, wiem, ta odpowiedź nie tłumaczy prawie nic. Problem jednak w tym, że sama, jak już wyżej wspomniałam, nie do końca pojmuję o co tu chodzi. Będę musiała sobie nad tym pomyśleć i kto wie, może prywatnie, a może jako suplement do q&a odpowiedź bardziej wyczerpującą zainteresowanym objawię.

### Marcysia
Pytanie:
"Na jakim instrumencie chciałabyś się nauczyć grać?"

#### Odpowiedź
Marcysiu, jak może wiesz, miałam w swoim życiu przygodę z perkusją i jej podobnymi. Teraz, z perspektywy czasu, żałuję, że akurat w tym kierunku chciałam pójść, bo było to mało przyszłościowe zajęcie. Gdy skończyłam ośrodkową przygodę, skończył się i dostęp do perkusji, a zatem nie miałam już gdzie ćwiczyć. Ponadto bardzo mocno mi się wydaje, że podobnie jarałoby mnie granie na klawiszach, choćby dlatego, że mogłabym na serio kombinować z harmonią. <3 W harmonizowaniu może najgenialniejsza nie jestem, co pokazała dobitnie próba koncertu kolęd. Niemniej przypuszczam, że cieszyłoby mnie bawienie się tym. ZNaczenia nabrałby wtedy również fakt, że przy odrobinie wysiłku, mogłabym nie szukać niektórych podkładów, tylko jakkolwiek, ciulowo bo ciulowo, ale podegrać sobie raz i drugi samodzielnie.
Podsumowując więc, gdybym mogła cofnąć czas i inaczej się ukierunkować wtedy, gdy jeszcze miałam na to większy wpływ, zajęłabym się graniem na klawiszach, nie na perkusji. Choć… Z drugiej strony nie jestem przekonana, że dałoby mi to tyle szczęścia, ile miewałam, grając na zestawie.

### Zakończenie
A tak, zakończenie. Na pytania Pawlinka odpowiem w osobnym wpisie, bo jest ich dobre kilka, a odpowiedzi od razu wyglądały mi na dość długie i godne specjalnej troski, by stworzyć z nich odrębny, w miarę treściwy materiał, który już, nawiasem mówiąc, został nawet nagrany i pojawi się tutaj za kilka dni, co, mam nadzieję, koledze Pawlinkowi nie przeszkadza.

EltenLink