Głodowanka dzień trzeci po mału się kończyć będzie. Śpię o dziwacznych porach, więc w zasadzie prawie połowę spędziłam w łóżku. Swoją drogą ciekawe to jest, że jak nic nie jem, to jakoś krócej śpię, a mimo to nie chodzę zmęczona. To znaczy owszem, dziś chodzę, ale z zupełnie innego względu. Mianowicie chyba wylazło to, przed czym ostrzegali ludzie, z którymi o głodowaniu rozmawiałam: w pewnym dniu po prostu opada się z sił. U mnie to widać miał być trzeci. No i tak sobie poszłam na zajęcia, niby wszystko ok, ale do czasu, przez chwilę mogłam nawet mknąć niezłym tempem, a potem pffff, jakby wtyczkę wyjęli, także kiedy musiałam po dziesięciu minutach marszu zatrzymać się przed przejściem przez jezdnię, najchętniej bym się tam położyła jak stałam. Dziwny to rodzaj zmęczenia, nie taki typowo fizyczny, bardziej jakby mi się baterie bardzo szybko kończyły albo jakbym była taką nakręcaną zabaweczką. Jeden plus: nie czuję głodu, jeeest! A z drugiej strony… Ojjj, kuszą te soczki i banany, które kupiłam, kuszą, tylko teraz bardziej psychicznie.
No ale co ja Wam tu piętrolić będę o tym jak się czuję, co Was to na dobrą sprawę może interesować. Ciekawsze rzeczy są na tej ziemi, pod tym niebem…
To może zadam Wam jedno pytanie: co byście chcieli, żeby się tu pojawiło, poza kontynuacjami rzeczy już zaczętych, bo na to siły po prostu i ochoty nie mam. Chyba, że zadacie więcej pytań o dietkę roślinną albo ewentualnie to, co widać na troszkę głębszy niż pobieżny, ale nie zbyt wnikliwy rzut oka na wege społeczność. Tym wypadałoby się jednak zająć skoro już spróbowałam zacząć. No dawajcie wyzwania, dawajcie, nie wszystko pewnie się uda, zastrzegam sobie prawo do wybrania tematu/ów, które mi się spodobają, o ile w ogóle ktokolwiek cokolwiek napisze xd i nie okaże się, że wszyscy mnie olewają, a ja mam za wysokie mniemanie o sobie, że w ogóle próbuję. No sami przyznacie, że jak kogoś się nie lubi, a widzi się, że on by coś chciał od ludzi, pisze choćby, że czeka aż ktoś mu odpowie w jakiejś bezsensownej kwestii, to trochę politowanie ogarnia. Nie, dobra, cicho. Miałam pracować nad swoją samooceną, tak mi zalecono 🙂 No więc dobrze, ok, siedzę cicho, a jak nie odpiszecie, to pewnie po prostu znaczy, że nie macie pomysłów. No tak, ale jak nie macie pomysłów na mnie, to znaczy, że Was nie interesuję… Zaraz, czy ja muszę ludzi interesss… Eee tam, skończę już lepiej z tymi przemyśleniami. To nie miejsce na nie. Ważniejsze, że mam dobry humorek, dzień dzisiaj był prześliczny, tak wiecie, ze słonkiem i ciepłymi powiewami, nie wspominając już o wyższej chyba niż w tym roku w Poznaniu widziałam temperaturce, wiem, bo w końcu jakieś 25 minut jednak na tym dworze spędziłam :P. Idzie wiosna, a ja mam chęć na pisanie póki co. Wykorzystajcie tę moją chęć, bo może zniknąć, a czyż nie byłaby to strata niepowetowana dla poziomu intelektualno-twórczego całego internetu, gdybym nie pisała tu radośnie dalej?
Dobra, bezsensowne wpisy z cytatami trzeba chyba kontynuować.
Ekhem ekhem, uwaga!
Gdy życie ci zbrzydło i stało się piekłem,
wsadź głowę do kibla i nakryj się deklem.
Taaki jakiś mam dziś głupawy nastrój, może to dzięki brakowi kontaktu z pewnymi ludźmi? Może dzięki temu, że postanowiłam sobie zrobić dietę cud, czyli kilkudniową głodówkę? To znaczy konkretnie wiem iludniową. Mam zamiar zakończyć interes jutro około trzeciej w nocy, bo rozpoczęłam go mniej więcej o tej porze we wtorek. Podobno tyle starczy. Pytanie co zostanie z mojej marnej postaci po tym przedsięwzięciu. Choć z drugiej strony przez te pierwsze 2-3 dni to się nie chudnie, tylko organizm zjada śmieci, które się w nim gromadzą czy jakoś tak. Kiedy głód doskwiera, idę do kuchni, nalewam sobie pół litra gorącej wody, bo podobno gorące dłużej powstrzymuje głód i heja banana popijać śmierdzielstwo. No tak, niestety śmierdzielstwo, bo albo coś jest nie tak z samą wodą u nas, albo mam brudny kubek, albo czajnik coś nie ten teges, bo zajeżdża jakoś ten płyn jakby ścierą, jakby metalem… Do tego mam poczucie, że piję coś kompletnie jałowego, co nic mi nie daje, a na dodatek przez ten zapach i samego w sobie mało smacznego, no ale co ja poradzę, jak próbować się opanować, to próbować. Postawiłam sobie za cel wytrzymanie tej próby sił z samą sobą, nie dlatego, że potrzeba mi odchudzania, ależ Boże broń, anoreksja to ostatnie co mi jeszcze do kompletu mogłoby wpaść. Po prostu mam zamiar spróbować poprawić swoją silną wolę, bo zbyt wiele znaków wskazuje, że słabość nie popłaca. I postawiłam sobie takie właśnie zadanie, żeby mieć dalszą motywację do działania. No co, skoro wytrzymam równe 3 doby o samej wodzie, to znaczy, że i z innymi problemami mogę sobie jakoś poradzić jeśli będę się starać. Jeśli się poddam, to i w innych kwestiach będzie się łatwiej zniechęcić, bo jeśli nawet takiej próby dotyczącej czegoś, co zwykle nie zajmuje wiele mojej uwagi nie przetrwam, no to o ile ciężej będzie z tymi istotnymi przeszkodami? Na razie jest dobrze. Już nie powstrzymuję się w ostatniej chwili przed otwarciem lodówki na przykład. Gorzej, że jeśli powiem o tej próbie matce, to uzna, że mam coś z głową nie w porząsiu i muszę przed nią zatajać prawdę. Przez tak krótki czas to jeszcze się ma całkiem spore szanse udać. Gorzej jeśli przyjdzie jej do głowy zrobić obiad czy inne śniadanko. Już pewnego problemu i nielichej pokusy dostarczyły mi dewolaj i ciastka, które dla mnie odłożyła gdy skończyłam wczoraj zajęcia. Wykręciłam się, że chce mi się spać. Gdy dała mi po obudzeniu owe ciastka, zabrałam je do pokoju i schowałam w szafie za poduszkami z łóżka, których nie lubię, ale za razem szkoda, żeby kotu się zbytnio spodobały, śmiejąc się z siebie. No bo powiedzmy sobie szczerze, anorektyczki też ukrywają to, co miały zjeść. Choć ja wiem, one raczej wyrzucają, a ja po prostu schowałam na później, choć
A: nie jestem pewna czy będę mogła już jutro jeść takie rarytaski, było nie było chyba niezbyt lekkie dla odzwyczajonego żołądka;
B: pewności, że krem w Miklerku, znaczy eklerku się nie zepsuje nie mam.
Z dewolajem postanowiłam sobie poradzić najprościej, po prostu włożę go w rzadko i zazwyczaj mało dokładnie eksplorowaną otchłań zamrażarki.
Ciekawi mnie w tej głodówce jedna rzecz: mianowicie podobnież na trzeci dzień przestaje się już czuć głód. Mówiąc szczerze, czekam na tę chwilę :D, bo trochę to upierdliwe siedzieć i myśleć o jedzonku, a do tego od czasu do czasu czuć wyimaginowany zapach roślinnego burgera albo makowca. Hm, właściwie czemu nie mięsa? Myśląc teraz o smacznym jedzeniu, nie myślę za bardzo o mięsku, takim wiecie, soczystym, dobrze doprawionym, w sosiku. Jak burger np, to raczej właśnie roślinny mi się na myśl nasuwa, ale to akurat raczej z prozaicznej przyczyny: po prostu roślinne bardziej mi przypadają jakoś do gustu. No bo jak tu nie wgryźć się w taki z chrupiącą bułeczką z ziarenkami, z humusikiem, jakimś liściem, pomidorkiem, sojonezem ściekającym… Nie! Dość! Jak to przetrwam to obiecuję sobie i Wam: w weekend albo kiedyś tam pójdę na takie dobre wege żarło, że się w pale nie mieści. A dlatego wege, że blisko jeszcze mojego domu jest miejscówka, w której wszystko jest wege/wegan, ale smakuje po prostu normalnie, domowo, porcje są duże i… Oooo nieee, koniec! 😀
Zapytacie może po cholerę mi taki post? No to odpowiadam: idąc za radą jednego ludzia postanowiłam zrobić to, czego chcę. A że jakoś tak zachciało mi się postu i wyszło tak, że o nim zaczęłam tutaj pisać, to chce mi się również opublikować ten wpis. A jak się komuś moje głodowanie nie podoba, to, żeby wulgarnie się nie wypowiadać, idź pan/pani w… swoją stronę. Oczywiście chętnie posłucham co masz pan/pani do powiedzenia na ten temat i zachęcam do komentowania, ale tak mało tego wyzwania mi zostało, że pod Waszym wpływem już tego nie przerwę na pewno. Wątpię też, bym prędko ponowiła tę próbę, może kiedy zaczną się upały jakieś z łaski swojej, a wtedy to wiadomo, znacznie mniej się chce jeść, więc będzie prościej.
Szkoda, że znów wstawiam tu wpis bez większej wartości. No ale cóż, nie zawsze jest co mądrego powiedzieć, a tak się ładnie zaczęła ta pisanina, że już dokończyłam w nadziei, że sie nie zepsuje. Chyba się nie zepsuło do końca, więc żeby się przed tym uchronić, zamykam temat i umieszczam niniejszy wpis.
Smacznego!
Z ciekawości wzięłam udział w eltenowej zabawie "Co wiesz o sobie". Tym, którzy nie wiedzą o co chodzi śpieszę z tłumaczeniem, że polega ona na tym, że chętni zgłosili się do pomysłodawczyni, która utworzyła ankietę. Składała się ona z pól edycyjnych zatytułowanych nickiem danej osoby, a każdy miał napisać co kojarzy mu się z tą osobą.
Bardzo podoba mi się to, że dobrych parę osób przyłożyło się do sprawy porządnie i nie pisało ogólników. Nie było też za wiele wymijających odpowiedzi, za to parę powala szczerością. No nie ukrywam, sama też się na nią odważyłam wiedząc, że nikt nie będzie mieć wprost do mnie pretensji, że jak ja mogę tak myśleć.
Rzecz jasna ze sporą ciekawością przyjrzałam sę temu, co ludzie myślą o mnie. A oto te wypowiedzi, wraz z mymi komentarzami.
Zuzler:"taka roztrzepana, lubiąca bałagan, studiująca filologię chyba."
No, chyba, faktycznie. I widzę, że ktoś tu czyta fora xd. Ale to nic odkrywczego, nie trzeba mnie znać lepiej, żeby to wiedzieć.
"Grało się kiedyś w Tenisa, czasem można spotkać ją na serwerach Teamtalka."
Balteam? Ewentualnie Monia01, z nikim innym z ankietowców nie grałam w tenisa w życiu. Ale obstawiam, że Monia miałaby więcej do powiedzenia. No i Moni to ja na tt jako żywo nigdy nie uświadczyłam. Swoją drogą o tym tenisie to trzeba napisać osobny wpis, bo co prawda to sport wymyślony przez jakiegoś tam wfistę z Owińsk, ale naprawdę ma swój urok i zalety.
"Mówi to co myśli, nie gardzi imprezami"
Prawda, święta prawda. Ale tu się zaczyna problem, bo co do piekiełka jest takiego wyraźnego w tym moim mówieniu co myślę? Choć w sumie kolejne wypowiedzi trochę to tłumaczą…
"Fajnie śpiewająca, sympatyczna i pisząca fajnego bloga."
Yyy… Jak nie Lwica to nie wiem 😀 No… Miło mi, miło :).
"Bardzo specyficzna w mowie i w piśmie, gdy sięzdenerwuje, nie przebiera w słowach szczera i samokrytyczna"
Y… Cechy, dobre i złe za razem, no nie? Szczerość chyba bardziej dobra. Samokrytyczna… Prawda, tylko, żeby jeszcze za tą samokrytyką szło wzięcie się za siebie, echhhhh… I małe sprostowanie: ja zwykle nie przebieram w słowach, bardziej w mowie niż w piśmie, ale stety lub nie nie tylko gdy się zdenerwuję. 😉 Ze specyficzności w mowie i piśmie jestem dumna. Ile ja lat na to pracuję! Ludzie drodzy!
"Prawdziwa bomba! Fascynująca osobowość!"
Yyy… Albo ktoś sobie robi jaja, albo nie wiedział co napisać, więc napisał byle co, albo to jest ironia, na co chyba jednak nie wskazuje użycie wykrzyknika, albo ktoś ma źle z głową, ale nie powiem, próżność mą łechce całkiem elegancko. Niemniej jednak łechtałby bardziej w ostatnim przypadku a ironia byłaby o wiele bardziej jasna i ciekawa w przypadku trzecim, gdyby ów ktoś był uprzejmy wyszczególnić co takiego wspaniałego niby we mnie widzi.
"chamska, niemiła, antypatyczna"
Człowieku! Jaki piękny kontrast z poprzednią wypowiedzią! A poza tym to zrobiłeś mi dzień! Teraz się mogę poczuć naprawdę niedoceniona, nielubiana i kontrowersyjna! Jeeeeeest! Żadna z wypowiedzi wychwalających nie ucieszyła mnie tak, jak ta jedna nieprzyjazna.
"Inteligentna, sympatyczna ale nie dla każdego"
Co do tej sympatyczności… No cóż, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Jeśli ktoś mnie nie lubi albo mi po prostu do gustu nie przypadł, to nie chce mi się wysilać, chyba, że ten ktoś ma wyższą pozycję społeczno-psychologiczną, wtedy to po prostu nie wypada.
"Bez ciętego języka i mądrych rzeczy do powiedzenia, zuzler, nie była by sobą."
Dziękuję ładnie i grzecznie :).
"Nie lubię."
Ale dlaczego! Przecież ja taka fajna jestem! A tak na serio to cóż, nikt Ci nie każe, ale jakieś wyjaśnienie byłoby mi miło znać, bo a nuż sprawiłoby to, że zaczęłabym pracować nad sobą? Może akurat Ty, który mnie nie lubisz sprawiłbyś swoim uzasadnieniem, że dowiedziałabym się o sobie czegoś, czego sama nawet nie zauważam, a co ode mnie odstrasza ludzi?
"udziela się na forum i prowadzi bloga"
Aha. No, czyli niczym się nie wyróżniam spośród kilkudziesięciu osób, robiących na Eltenie to samo.
"na piśmie cudowna, na żywo wkurzająca. P Od razu mówi, co myśli, ale to nie jest pozytyw w tym przypadku. Często zachowuje się zupełnie odmiennie, niż sytuacja wymaga. Ale bloga ma fajnego."
Obstawiam, że napisał to kolega Papierek, ewentualnie ktoś inny, kto był w tym roku na ICC 😀 Ach te wspomnienia… A najlepsze albo i najgorsze, zależy jaki punkt widzenia obrać, jest to, że ja kompletnie nie miałam zamiaru nikogo obrażać, nikomu sprawiać przykrości i z nikim toczyć wojen ani też na nikogo krzyczeć. Naprawdę. Kiedy np na obiedzie na ICC nasi koordynatorzy byli mili przynieść to, co chcieliśmy zjeść i po kilkunastu minutach stania w kolejce dostałam zupę albo inne danie,, o które nie prosiłam, dla mnie naturalne było, że po prostu zaszła pomyłka i dali mi np jakąś surówkę, która miała trafić do Jamajki. No to też i mówiłam: ale ja o to nie prosiłam", nie dlatego, że wybrzydzałam, tylko dlatego, że to nie było danie przeznaczone dla mnie. A wychodziło jak wychodziło. 🙁
"Radzi sobie."
Yyyy… W której dziedzinie? Bo jak powyższy przykład pokazuje, to choćby w kontaktach międzyludzkich różnie z tym radzeniem wychodzi :D.
"Zawsze mówi to, co myśli, nie zawsze najpierw myśląc, co powiedzą inni. Zna angielski i poznaje go lepiej na studiach. Śpiewać również potrafi."
Potrafię? Oj, duże słowo. Może o to chodziło w poprzedniej odpowiedzi, że ze śpiewaniem sobie radzę. Jako tako, nie za dobrze, ale powiedzmy, że tak jest.
"nie wiem, co oniej"
Co o niej co? Lakonicznie jakoś zioom. No, ale przynajmniej szczerze.
"Fajna dziewczyna o ciekawej barwie głosu."
Mam problem z komentowaniem takich wypowiedzi, bo chwalić się nie wypada zwłaszcza czymś jak barwa głosu, co nie jest moją zasługą.
"Lubi gotować i eksperymentować w kuchni."
Fajnie wiedzieć, że ktoś tak naprawdę niewiele wie, ale próbuje powiedzieć cokolwiek. Akurat to jest prawda, ale dowody na to są nikłe. Udzieliłam się w dwóch wątkach o gotowaniu, może trzech i to parę miesięcy temu. Zrobiłam jeden jedyny wpis na blogu o eksperymentowaniu z gotowaniem. No i nie, to akurat nie jest do końca prawda. Nie lubię eksperymentować. Lubię robić smaczne rzeczy. I tyle!
"Otwarcie mówi o tym, co myśli, lubi swoją gwarę, ładnie spiewa."
To wszystko już było wcześniej, więc powtarzać się nie będę.
"Dziwna kobiecina"
Okeeej, na czymkolwiek ta moja dziwność nie polega, rozumiem, rozumiem.
Nic nie wiem.
No cóż, nic nie poradzę.
Dziwna osobistość.
Hm, skoro dwie osoby to powiedziały to ja wiem, może coś w tym jest?
I to już tyle, więcej nikt nic nie był uprzejmy napisać.
Od dawna szukałam jakiegoś tematu, na który miałabym coś do powiedzenia Wam. Wydaje mi się, że ostatni wpis z kolegą weganinem w roli głównej właśnie ten temat mi dał.
Przede wszystkim ustalmy jedną rzecz: wegetarianizm i weganizm to nie to samo, choć brzmią te terminy podobnie. Wegetarianin to taki gościu, co nie je mięsa i wyrobów mięsopochodnych. Czyli np. na smalczyku to już taki wegetarianin sobie nie posmaży, kaszanki nie skonsumuje. A słodycze barwione czerwienią koszenilową raczej ominie. Ale od mleczka, jajek czy innych serów to już taki ktoś nie stroni. Weganin natomiast to taki gość, który żywi się tylko, że tak powiem, płodami ziemi. Czyli ani jajeczka taki nie zje, ani mleczkiem zwierzęcym nie popije.
Ludzie ogólnie, jak zauważam sama, a kolega weganin potwierdza, boją się takiej diety. Dość często usłyszeć można wypowiedzi typu "ale to co on je?" "Ja go wolę nie zapraszać, bo nie mam mu co dać". Jakkolwiek niemiło się to słyszy, trochę w tym racji jest, bo faktycznie, gdzie się nie pójdzie np na imprezę z alkoholem, to zwykle do jedzenia tam będzie albo mięcho, albo jakieś inne pułapki na wegan. Poza tym produkty odzwierzęce czyhają w bardzo wielu daniach. W plackach ziemniaczanych, naleśnikach większości ciast i nierzadko w makaronie mamy jajka. W czekoladzie, krówkach, kostkach rosołowych, niektórych chlebach czy spodach do pizzy też mamy mleko w proszku, tłuszcze zwierzęce, choć oryginalnie ich tam być nie powinno. Z drugiej jednak strony nie ma się czego tak właściwie bać, starczy przygotowując taką imprezę przykładowo nie dodawać do sałatki warzywnej majonezu i jajka, kupując chipsy wybrać te bez smalcu, na pizzę nie kłaść sera i mięcha, a zamiast na kościach, ugotować zupę na odrobinie oleju. Jakby tak odwrócić nieco punkt widzenia, to na zapraszaniu wegan można nawet oszczędzić. Ale z drugiej strony… Z drugiej strony, to oni mają w sumie przerąbane, bo jeśli chcą naprawdę żywić się wyłącznie roślinnie, muszą być wręcz upierdliwi ze swoją dociekliwością, a jak ktoś jeszcze nie widzi, to sami sobie dopowiedzcie jakie to wygodne. No, ale niewidomi weganie również istnieją. Z jednym takim właśnie przedstawicielem tej mniejszości w mniejszości ostatnio przyszło mi się bliżej zadawać. Jako, żę bojaźliwy ludzik w takich kwestiach nie jestem, to chętnie dałam się mu zabrać na wegańskiego kebaba, falafela, niby żeberka, które seerio wyglądały i smakowały niemal jak zwykłe. I wiecie co? Pozytywnie zaskakuje ten wegański żer swoją różnorodnością. No bo popatrzmy np na kotlety z mięsa. Ile ich rodzajów można zrobić, ile jest takich naprawdę popularnych? Mielony, schabowy, dewolaj, filet z kurczaka, szwajcar, zrazy… No i w sumie co jeszcze? A taki wegan to sobie zrobi kotlet z kaszy, marchwi, ciecierzycy, fasoli, kalafiora, siemienia lnianego, soi zwykłej, fermentowanej… Albo ze wszystkich wymienionych rzeczy na raz. Albo z trawy i kamieni. Albo z innej kaszy. Albo z czegokolwiek. A jak taki kotlet miętki, to i o panierkę nie trzeba się martwić, starczy optoczyć w bule tartej i heja banana na patelnię. A kiedy coś trzeba jednak panierować tak jak z jajkiem, to bierze sobie taki wegan gotowane siemię lniane albo po prostu olej. Ma to wszystko taką wadę, że trzeba się więcej namęczyć, żeby choćby tę wyżej wymienioną panierkę zrobić i kupować czasem nie do końca typowe dla polskiej lodówki produkty, ale właściwie nie jest to takie drogie, widziałam sama. Ceny jarzynek w zwykłym warzywniaku za rogiem są naprawdę śmieszne. Ceny porządnego mięska w zwykłym spożywczaku za rogiem… No tak troszkę jakby mniej. Wnioskować więc można, że w sumie takie odżywianie to wychodzi cenowo podobnie jak w przypadku kogoś nor… yy, znaczy jedzącego mięso.
Szanowni czytelnicy!
Ja już serio wolę się nie deklarować, że coś dla Was więcej napiszę, bo jak na razie, jak sami widzicie, g… No, niewiele z tego wychodzi. Tak więc nie obiecuję, że pociągnę ten temat, choć w sumie chciałabym to zrobić, bo nie chcę Was zawieść. Powiem tylko, że prawdopodobnie jeśli to zrobię, to będzie to wpis audio, może i w towarzystwie kolegi weganina, bo w końcu kto jak nie on najlepiej o tym wszystkim powie.
A teraz do następnego razu, bo że on nastąpi w takiej czy innej formie, to obiecać mogę z czystym sumieniem.
Pisanie rozprawek to coś, co raczej mija się z celem.
To zajęcie jest bezsensowne. Osobiście skłaniam
się ku stwierdzeniu, że wynalazł to jakiś wredny nauczyciel, który chciał
się wykazać wyjątkową złośliwością. Bo przecież to nie ma
sensu. Jeśli ktoś chce naprawdę dojść do jakichś wniosków, które będą budujące i sensowne, to nie używając
tych wszystkich napęczniałych zwrotów w rodzaju:
"jestem skłonny przychylić się ku stwierdzeniu" albo "za argument popierający te stwierdzenia podam"
też uda mu się to napisać. Wystarczyłoby, na dobrą sprawę, wziąć
dużą kartkę, niechby i formatu A3 i zrobić na górze tytuł,
a poniżej kolumny: "problem", "za", "przeciw" i "wnioski". PO co się tak męczyć z tymi
bzdurami? Przecież to ma mniej więcej tyle sensu, co używanie
papieru toaletowego w kwiatki. I tak się niedługo na to popatrzy, a wrażeń estetycznych
przynosi jeszcze mniej niż ten wyżej wymieniony papier.
Dlatego właśnie stwierdzam, że pisanie rozprawek nie ma żadnego sensu.
Całe szczęście, że to krótka forma literacka. Z drugiej strony niestety, nic na to nie poradzę.
W szkole każą mi pisać te głupoty i muszę wysilać mózg, a i tak się nie mieszczę w tych idiotycznych sztywnych formach.
Otworzyłam sobie folder o dumnie brzmiącej nazwie "Rozprawki". No cóż, chyba trochę zbyt dumnie jak na jego zawArtość, ktrej próbkę Wam oto przedstawiam. Tak, to miała być rozprawka szanowni państwo, taka prawdziwa, z gatunku tych, które pisze się w szkole, ale stworzona dla przyjemności. A ja się dziwiłam, że pani od polskiego zawsze goniła mnie za potoczny styl!
Czy warto jest mieć swoje
zdanie na każdy temat?
Są ludzie, którzy we wszystkim chcą być podobni
do innych. Nawet jeśli myślą inaczej niż ci
ludzie, to i tak robią to samo, co oni, bo boją się,
że w innym wypadku nie zostaną zaakceptowani.
Czasem jest to nawet przydatne. Dla świętego spokoju
można tak robić od czasu do czasu, ale nie każdy
tak ma. Są ludzie, którzy w kadej sytuacji
i na każdy temat lubią mieć swoje własne indywidualne poglądy.
Bywa, że jest to bardzo denerwujące, bo te poglądy
są niekiedy całkiem niedorzeczne. A zatem
czy warto być takim człowiekiem?
Ludzie, którzy w
każdej kwestii mają odmienne poglądy są denerwujący. Kiedy ktoś
powie na przykład "kupiłem sobie cudowny telewizor"
a ten ktoś, kto się z nim nie zgadza odpowie mu "a ile kosztował?
A jesteś pewien, że cię było stać? A tak w zasadzie to
ma nieładny kształt głośnika i nie jest taki znowu cudowny wiesz?"
TO już wtedy nie jest temu komuś szczególnie miło.
Z drugiej strony konformizm też nie popłaca. Gdyby na
przykład ktoś chciał grupę ludzi wprowadzać w błąd, opowiadałby
im jakieś bzdury, a jedna czy dwie osoby zgadzałyby
się i były w tym bardzo sugestywne, to reszta,
jeśli by się nie postawiła, mogłaby zostać oszukana. Niestety,
tak to właśnie działa, że ktoś tam powie "wiecie, jest cudownie!
Może i on opowiada pierdoły, ale wiecie co za to dostaniemy? Hurra!" Wtedy reszta
jakoś tak się zaczyna przekonywać. A gdyby nawet
znalazł się ktoś, kto powiedziałby ""Ale ty ględzisz! Przecież nic z tego
nie będzie" to zostanie zakrzyczany, a inni tylko sami się jeszcze
bardziej upewnią, że tak ma być.
Z drugiej strony jeśli ktoś ma na każdy temat odmienne od innych zdanie, to po prostu w końcu ludzie
z nim nie wytrzymują.
Indywidualne poglądy na różne sprawy przydają się, kiedy
na przykład odbywa się dyskusja. Wtedy można omawiać wybrany temat i
nikt na nikogo nie powinien się o to złościć. Zresztą w żadnej
sytuacji nie powinno się w zasadzie w ten sposób reagować
na czyjeś odmienne zdanie. Wyjątkiem są może chwile, w których
ludzie obwiniają kogoś niewinnego albo chcą zrobić coś złego.
Wniosek z tego jest taki,
że warto mieć swoje zdanie, ale trzeba
dobrze wiedzieć i rozumieć, o czym się chce
mówić. Nie warto zgadzać się z kimś tylko dlatego,
że się go lubi. Jeśli ktoś nie będzie szanował naszego zdania, to lepiej może się w ogóle nie odzywać.
Mieć innego niż reszta zdania na każdy temat też nie ma po co,
bo to nie byłoby wcale lepsze, niż zgadzanie się ze wszystkim, co ktoś powie, chociaż tak naprawdę nie myślimy.