Szatański czy Boski wynalazek?

Moja refleksja na dziś i w ogóle, życiowa:
o wiele łatwiej coś zepsuć, niż naprawić.
To jest i bolesne, i przez to mądre. Gdyby łatwiej było naprawiać niż psuć, bylibyśmy nieograniczeni. Nie znalibyśmy pewnie smaku porażki, nie byłoby zła. A gdyby nie było zła, to wiadomo, nie wiedzielibyśmy, czym jest dobro. Co nie zmienia faktu, że to okrutne. Jak łatwo nabrać złego nawyku dlatego, że nam coś niby daje. NO OK, może nam daje, ale komuś innemu szkodzi. Albo tylko pozornie daje, jak np używki. A potem jak ciężko uwolnić się od uzależnienia… I nie mówię tu już o samych używkach, każda taka rzecz może się stać nałogiem. Można być nałogowym leniem, egocentrykiem, złodziejem, nałogowo mijać się z prawdą, zachowywać się impulsywnie i ściągać na sprawdzianach. To wszystko niszczy, nie tylko tych, których się okłamie czy wykorzysta w inny sposób, ale przede wszystkim tego, kto to robi. A jeśli ktoś już przejdzie tę granicę, jeśli już mu się z tym zrobi dobrze, nie będzie mu to przeszkadzać, a co dopiero, żeby chciał to zmienić… Taki człowiek… Jest już stracony. Nigdy już nie będzie miał szansy dać sobie z tym rady, chyba, że zdarzy się coś, co mu o tym przypomni.
Czasem mam wrażenie, że życie tylko na tym polega, by starać się nie poddać, by ciągle walczyć, pracować nad sobą, by w tej bardzo trudnej walce chcieć i robić tak, by zgadzać się z samym sobą. Nie jestem praktykującą i zbytnio wierzącą katoliczką, ale… Czyż takie myślenie nie jest bardzo pobożne, jakkolwiek mija się z pojęciem Boga? Bo to ja mam być porządnym człowiekiem, trzymać się 10, no dobra,, od czwartego wzwyż przykazań, a to, czy Bóg jest, czy nie, to inna kwestia. Dekalog to dobryprzewodnik życiowy. Tak jak słowa przysięgi, którą w stareńkim jak świat serialu „Dom” jeden z bohaterów kazał złożyć swemu synowi: „Żyj tak, aby nikt przez ciebie nie płakał”. Piękne, tylko… Jak? Jak to osiągnąć? Jedyna odpowiedź jaką znam brzmi: walką. Ciągłą walką, ciągłym staraniem się, by postąpić dobrze, by nie zboczyć ze swojej drogi. By naprawiać jak najwięcej, psując najmniej. Ale to jest trudne. Bardzo trudne. Co, jeśli nic z tego nie wychodzi? Jak od tego wytchnąć, skoro każda chwila wytchnienia, to cofnięcie się w tej walce o krok, ustąpienie pola temu złemu?

Moja refleksja na dziś i w ogóle, życiowa:
o wiele łatwiej coś zepsuć, niż naprawić.
To jest i bolesne, i przez to mądre. Gdyby łatwiej było naprawiać niż psuć, bylibyśmy nieograniczeni. Nie znalibyśmy pewnie smaku porażki, nie byłoby zła. A gdyby nie było zła, to wiadomo, nie wiedzielibyśmy, czym jest dobro. Co nie zmienia faktu, że to okrutne. Jak łatwo nabrać złego nawyku dlatego, że nam coś niby daje. NO OK, może nam daje, ale komuś innemu szkodzi. Albo tylko pozornie daje, jak np używki. A potem jak ciężko uwolnić się od uzależnienia… I nie mówię tu już o samych używkach, każda taka rzecz może się stać nałogiem. Można być nałogowym leniem, egocentrykiem, złodziejem, nałogowo mijać się z prawdą, zachowywać się impulsywnie i ściągać na sprawdzianach. To wszystko niszczy, nie tylko tych, których się okłamie czy wykorzysta w inny sposób, ale przede wszystkim tego, kto to robi. A jeśli ktoś już przejdzie tę granicę, jeśli już mu się z tym zrobi dobrze, nie będzie mu to przeszkadzać, a co dopiero, żeby chciał to zmienić… Taki człowiek… Jest już stracony. Nigdy już nie będzie miał szansy dać sobie z tym rady, chyba, że zdarzy się coś, co mu o tym przypomni.
Czasem mam wrażenie, że życie tylko na tym polega, by starać się nie poddać, by ciągle walczyć, pracować nad sobą, by w tej bardzo trudnej walce chcieć i robić tak, by zgadzać się z samym sobą. Nie jestem praktykującą i zbytnio wierzącą katoliczką, ale… Czyż takie myślenie nie jest bardzo pobożne, jakkolwiek mija się z pojęciem Boga? Bo to ja mam być porządnym człowiekiem, trzymać się 10, no dobra,, od czwartego wzwyż przykazań, a to, czy Bóg jest, czy nie, to inna kwestia. Dekalog to dobryprzewodnik życiowy. Tak jak słowa znane z serialu "Dom": "Żyj tak, aby nikt przez ciebie nie płakał". Piękne, tylko… Jak? Jak to osiągnąć? Jedyna odpowiedź jaką znam brzmi: walką. Ciągłą walką, ciągłym staraniem się, by postąpić dobrze, by nie zboczyć ze swojej drogi. By naprawiać jak najwięcej, psując najmniej. Ale to jest trudne. Bardzo trudne. Co, jeśli nic z tego nie wychodzi? Jak od tego wytchnąć, skoro każda chwila wytchnienia, to cofnięcie się w tej walce o krok, ustąpienie pola temu złemu?

26 odpowiedzi na “Szatański czy Boski wynalazek?”

Bo to haos, czy raczej natóralny porządek jest stanem domyślnym, nie piękno. Niesprzątany pokój pokryje się kurzem, nie pielęgnowany ogród zostawiony na lata zarośnie tak, że nie poznasz. Zdziczeje wg naszych standardów. Ale kto dba o nasze standardy? Czym one są wobec tysiąca lat np? Przecież chwasty też do czegoś słurzą i też jest z nich porzytek tyle że nieraz nie oczywisty, no i one też są jakąś formą uporządkowania choć dla nas nie. Dla tego każda zorganizowana egzystencja wiąrze się z tą walką. Wszystko jest walką myśli, poglądów, idei, podejścia do ludzi i świata wokół.

Wnioskuję z Twojej wypowiedzi, że chodzi o walkę z naturą. No i w sumie… Naturalnym jest kierowanie się emocjami np. Naturalnym, bo akceptowanym przez mózg, jest poddawanie się temu, co wygodniejsze, a jeszcze bardziej naturalne i oczywiste jest to, że oduczenie się czegoś, co nam sprawia jakąś ulgę czy przyjemność sprawia trudnośist w swojej naturze przyjemne

Bardzo ładny wpis. I wedłóg mnie to to myślenie wcale nie odbiega tak bardzo od założeń, które mają ludzie wierzący, no bo przecież można to podciągnąć, że cały czas mamy różne pokusy, a to my musimy się starać im nie ulegać. ALe na prawdę, bardzo dobry tekst.

To prawda, ale z mojej perspektywy katolika pokusy mamy przez grzech pierworodny, bo pierwsi ludzie rozpoczeli zło i teraz to jest gdzieś wpisane w ludzkie życie. Walczyć trzeba, ale ktoś mi kiedyś powiedział do puki walczysz jesteś zwycięzcą.

Wiesz. Wszystko też zależy od tego, jaka konkretnie sytuacja sprawiła że stworzyłaś taki wpis i co było praprzyczyną. Nigdy nie wyplenisz haosu z życia, sztuką jest nad nim zapanować. Natóralnym jest to, że ludzie chcą na skróty dojść do celu. Przez to się rozwijamy. Gorzej, gdy przeradza się to w oszustwa, manipulacje otoczeniem itd.

Ja doszedłem ostatnio do podobnych konkluzji, ale bardziej jeśli chodzi o walkę z samym sobą i ciągle rozszerzanie tzw. strefy komfortu. Czegokolwiek byśmy w życiu nie robili, po pewnym czasie trafiamy właśnie do tej tak zwanej strefy komfortu. Żyjemy sobie, w miare dobrze nam z tym, nasze ograniczenia są gdzieś tam, daleko, ale staramy się od nich uciekać i ich unikać. I sztuką jest właśnie walczyć, ciągle docierać do swoich ograniczeń i przełamywać je, zwiększać tę strefę komfortu, ciąge i przez całe życie. Nigdy nie stać w miejscu, zawsze przeć do przodu mimo trudności.

Tak, celne. Ograniczenia strefy komfortu starczy zamienić na nasze złe skłonności lub słabe strony i to będzie to, o czym mówię. Lub też to już jest to, tylko inaczej trochę ujęte

To raczej nazywa się wychodzeniem ze strefy komfortu, bo najczęściej to unikamy wychodzenia z tej strefy i pozostajemy przy tym, co dla nas wygodne.

A jaka przyczyna dla powstania tego wpisu była? Chętnie powiem. Otóż jakiś czas temu ktoś sprawił mi przykrość. A dziś mnie za to przeprosił, a następnie wywiązała się między nami wymiana poglądów, która doprowadziła mnie do tej refleksji. To znaczy raczej sprawiła, że ubrałam ją w słowa i zachciałam o niej napisać. I jeśli ta osoba przeczyta to kiedyś, to niech wie, że życzę jej jak najlepiej

Piękne masz podejście do tej osoby! Dla tzw. „praktykujących Katolików” (nie cierpię tego określenia) życie to ciągła walka. Walka z przeciwnościami losu, walka z pokusą, z obezwładniającym smutkiem… „Nam” pomaga świadomość, że mamy zawsze kogoś, na kim możemy się oprzeć. Może dla tego jest nam jakoś… łatwiej? Choć też nie zawsze! To jest naprawdę ciężkie – ogarnąć świat, albo czasem zaakceptować go takim, jaki jest i wyciągnąć z niego korzyści. Ale czy ktokolwiek (czy to Bóg, czy jakieś nadprzyrodzone siły, czy nauka) powiedział nam kiedyś, że będzie łatwo? Mnie, jak już mówiłam, jest o tyle łatwiej, że mam tę świadomość, że po tym okresie walki czeka mnie okres wytchnienia – spokoju, radości, bliskości… To pomaga i może dlatego nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie tak się od Boga odwracają… Ja naprawdę nie chcę nikogo tu do niczego przekonywać. To nie o to chodzi. Po prostu ja tego nie rozumiem. Chyba jednak podświadomie każdy marzy, by w pewnym momencie mieć powiedziane „Walczyłeś długo, teraz w końcu możesz od tej walki odpocząć.”. Taki odpoczynek jest konieczny! No bo osobiście nie chciałabym się np. „odrodzić”, żeby całą tę jazdę zacząć od nowa. Chyba bym już tego nie przeżyła!

A według mojej filozofii nagrodą jest pozostawanie porządnym człowiekiem, bycie w zgodzie z własnym sumieniem, nie okłamywanie siebie i innych.

Ładny wpis Zuziu,
Myślę sobie, pisząc komentarz, nie wchodząc w kwestie bogów… że walka o której pisze się w komentarzach i we wpisie centralnym, jest tym co człowieka od urodzin sankcjonuje – stanowi o jego życie. Czym że są przyjemności? Przyjemność wynika ze stanu umysłu. To nic więcej, jak istnienie chwili-momentu. Zaś niepowodzenia, to też chwila, tylko oparta na subiektywnym podejściu.
Z drugiej strony, patrząc na problem umiejętności naprawiania -braku umiejętności naprawiania, zła-dobra, i stałego więcej, więcej, wydaje mi się najlepszą receptą, pogodzenia człowieka ze swoim prabytem minimalizm. Minimalizm zakrojony co prawda w skali umiarkowanej, ale jeżeli mam czegoś niewiele, i coś mi się zepsuje, to będę się starał z wszelkich sił to naprawić, by dalej działało. To tak apropos tego niszczenia. Gdyby nic się nie nie niszczyło, to i rozwoju by nie było. Wszystko jest po coś. I oczywiście piszę to z punktu widzenia ateisty, ale wielu pewnie by się podpisało pod tym niszczeniem, a właściwie naprawianiem. Zawsze jest tak, że jak coś zepsuje, i nie oddając się strukturze materializmu, albo inaczej brania, muszę powstać ze zła do dobra. Dobra jest więcej, niż zła, ino że zło, jest bardziej widoczne. Bardziej się wybija na „światło”. Dobro się nie obnosi, a zło zawsze gdzieś wypływa.

Jak dobrze, że zawzmiankowano mi ten wpis, i teraz po latach mogę się wypowiedzieć.
Wszystko ma swój cel, takie mam wrażenie.
Co oznacza, że natura od początku początków miała prawo oddziałowywać na ludzi i świat w okół jak jej się żywnie podoba.
To właśnie tworzy ten haos.
Jednak my jako ludzie, potrafili byśmy z odpowiednim podejściem, samo dyscypliną i chęcią polepszenia świata wpasować zachcianki natury pod siebie w taki sposób, żeby się to godziło z naszym kodeksem moralnym, i z tym w co wierzymy.
Kwestia czy ludzie by chcieli.
Czy by byli wystarczająco silni psychicznie i fizycznie , żeby się pewnych rzeczy z życia pozbyć, lub kontrolować to, co na nich wpływa.
Dotego potrzebna jest świadomość, i umiejętność analizy samego siebie, którą nie wszyscy pielęgnują.
Dlatego tak wielu woli walczyć, zamiast się jakoś dogadać.
Dlatego świadomie czy podświadomie tworzą podziały społeczne i się nawzajem krzywdzą.
Ostatecznie myślę, że dobro na świecie może istnieć, jeżeli chcemy, żeby tak było.
Nie wszystko możemy naprawić, nie każdy czynnik z kontrolujemy aby upewnić się, że wszystko jest tak, jakim być powinno, ale jeżeli więkrzość ludzi by tak o tym myślała i czyniła jak najwięcej dobra, to całe społeczeństwo by wyglądało inaczej.
I to naturalnie, bez żadnej wymuszonej poprawności politycznej, etc.
Mam nadzieję, że wiesz, oco mi chodzi.

Tak, a przynajmniej z haosem który sprawia, że natura rządzi się swoimi prawami.
A naturalnym jest chęć dominacji czy to przez rasę ludzką, czy przez jakieś państwo tak jak kiedyś plemię.
Naturalnym jest uprawianie seksu z kim popadnie i robienie jak najwięcej dzieci przez płeć męską.
Jednak jeżeli nie współgra to z naszym kodeksem moralnym i tym co uważamy za ważne, przykładowo ze związkiem małżeńskim, to musimy walczyć z naturalnymi, biologicznymi pokusami żeby utrzymać to, co sobie cenimy.
I w ten sposób też poczuć się lepiej, gdyż walczymy z tym, co nas może w taki czy inny sposób zniszczyć.
I tak to moim zdaniem działa.
PS.

napisałeś też "," przed i, a w polskim się tak nie robi oraz rozdzielasz wyrazy z przedrostkiem samo, a to też nieprawidłowo.
A co do reszty to, jak Cinkciarz zauważył w pierwszym komentarzu, natura jest chaotyczna, dąży do braku porządku albo do swojego własnego porządku. Człowiek dąży do czyszczenia, uporządkowywania i segregowania świata. Co za tym idzie, walka ze sobą, ład i budowanie są rzeczami ludzkimi i jakby świadczą o człowieczeństwie. I ta walka o ład jest godna podziwu i szacunku, bo choć może prowadzić do rzeczy złych, sama w sobie jest czymś wielkim.

Jednak istnieje nie podwarzalnie fajne, i obopólnie stymulujące zjawisko, które jest naturalne, i dobrze.
Mianowicie, nasza przyjaźń.
Mój Polski się cieszy, chociaż jeszcze trochę zajmie, zanim będzie to wszystko miało ręce i nogi 😀

Walka to normalne, jeszcze żeby do tego był zawsze cel a przede wszystkim marzenia i ciągła chęć ich realizacji, to już by było superale to jeszcze nie wszystko, wiem po sobie, że choćbyś niewiem jak się swoich poglądów trzymał a nawet czasem te poglądy zmieniał, bo będą się one zmieniać na przestrzeni lattozawsze ktoś się na horyzoncie znajdzie, komuś coś niepasować będzie i choćbyś robiła wszystko, to dana osoba będzie lepiej wiedzieć. Niema się co takim kimś przejmować, najlepiej odsunąć się póki pora od takiego kogoś, a jeszcze mu z uśmiechem na twarzy odpowiedzieć, tak wiesz, miałeś rację, i odejść w swoją stronę, uwierz, że taki ktoś nawet sarkazmu nie dostrzeże, bo będzie się zachwycał nad samym sobą, bo zostanie sztucznie dowartościowany.
Ważne żeby trwać w tym, co powyżej, a za poglądy Bóg nie potępia, nawet jeśli się w niego w danym momencie nie wierzy. To też się będzie zmieniać pod wpływem lat, te wątpliwości w istnienie Boga będą coraz mniejsze, a to już jest progres. Czasami Ci niewierzący są większymi katolikami w praktyce od tych, co chodzą do Kościoła, i często jest to nieświadome, bo dochodzi się do tego też później, poprzez swoje uczynki. Najgorzej jest, jeśli robisz coś innego, mówisz coś innego i jeszcze na dodatek co innego myślisz, wtedy trudno jest znaleźć wspólny mianownik. To jest chyba wyczerpująca definicja hipokryzji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink