Kategorie
Uncategorized

Czarny

Trochę wykorzystując komentarze do wpisu, który przeniosłam na drugiego bloga, a trochę dodając od siebie, opowiem Wam o moim przebrzydłym zwierzyńcu. 🙂
Jestem szczęśliwą posiadaczką? No nieee, obraziłyby się pewnie o takie słowo. Opiekunką jestem trzech kotów. Na początek opowiem o Czarnym.
To jakże oryginalne imię zawdzięcza, suprajs suprajs! swojemu umaszczeniu. Ze smutkiem jednak odnotować muszę, że ostatnio weterynarz dopytywała o moje nazwisko, bo nie wiedziała, z którym Czarnym zapisanym w ich bazie ma przyjemność. I taka konkluzja mnie naszła: naprawdę, ktoś jeszcze jest aż tak mało kreatywny jak my? Zwykle spotykałam się z bardziej wyrafinowanymi imionami. Nawet tu, na Eltenie, nikt chyba nie nazwał swoich zwierzaków, odnosząc się po prostu do ich barwy. Jak już to Gizmo, Kitka, Enzo czy Ozzy.
"Jeśli istnieje rasa, której koty są czarne i duże, mają krótką gęstą sierść, sporą mordę i nieduże uszka, to może i on do niej należy." Tak napisałam kilka lat temu, a jakiś czas później wybrałam się na wystawę kotów rasowych. Zachwyciły mnie tam kiciusie bengalskie, takie maluśkie, bo dochodzące średnio do dwóch czy dwóch i pół kilo wagi, zgrabne i, o ile pamiętam, ładnie umaszczone, choć nie przypominam sobie jak dokładnie. 😀 Zachwyciło wielkie bydle, znaczy maine coon. Oo, takiego potwora mogłabym kiedyś mieć. Egipski łysol wzbudził we mnie, szczerze mówiąc, delikatne obrzydzenie. Owszem, był cieplutki i jakby zamszowy w dotyku, ale akurat obejrzeć można było przedstawiciela odmiany, charakteryzującej się pofałdowaną, jakby pomarszczoną i dodatkowo ździebko obwisłą skórą. Nic ślicznego według mnie. I nie zapamiętałabym kota brytyjskiego krótkowłosego czy tam szorstkowłosego, gdyby nie to, że przypominał bardzo mojego niedźwiadka. Tak tak, niedźwiadka. Podobno wygląda jak miś. Pani weterynarz zawsze tak się do niego zwraca.
Nie mogę się wypowiedzieć jednak wiążąco na temat rodowodu Czarnego, ponieważ jego tożsamość pozostaje zagadką. Ten kot to spadek po sąsiadach, których syn go przyniósł, ale nie mogli go zatrzymać. Przez długie lata mieszkał z moją babcią i był to jeden z nieszczególnie licznych, na ile się orientuję, kotów, których ostatecznie nie wyrzuciła z domu lub komuś nie oddała i jestem przekonana, że powodem stały się jego niespotykana wręcz łagodność, cielasowatość i przyjazne nastawienie. Bardziej proludzkiego kota w życiu nie widziałam. Grubas jeden to jest, z gatunku leniwych, model mało ruchliwy. Miły i spokojny jak cielaczek, jednak tulić się szczególnie nie lubi. Nie był do czułości przyzwyczajany od małego, a teraz już go ciężko wiele nauczyć. Na próbę podniesienia kiedyś reagował zesztywnieniem i rozstawieniem wszystkich kończyn, połączonym z nasilonym posapywaniem. Teraz nadal sztywnieje i widać, że nie jest to dla niego komfortowe. I wciąż chwyta pazurami ostatnią rzecz, jaka łączy go z podłożem. Kiedyś był to często obrus, co powodowało uniesienie go i zrzucenie na podłogę wszystkiego, co stało na stole.
Teraz koty nadal łażą oczywiście po blatach, ale nie ma obrusów. 🙂
mimo tej niechęci do zaborczych czułości włącza silnik i poddaje się bardzo chętnie pieszczotom, nie wiążącym się z braniem na ręce. Jeśli jednak za długo się go głaszcze, podgryza i odchodzi. Jeść lubi głównie suchą karmę, ale na szczęście mokre czasem też jest łaskaw liznąć. Niestety, tylko czasem. I weź wytłumacz zasmarkanym obrońcom uciśnionych zwierzątek, że on całe życie był przyzwyczajony do takiego odżywiania i nawet, gdyby mu suche zabrać i zostawić tylko mięso, choćby najlepszej jakości, nie ruszy go z własnej nieprzymuszonej woli. A z takimi ludźmi już miałam przeprawy, gdy spytałam w pewnej grupie, nawet nie fachowej, tylko po prostu lokalnej, jakie zaproponowaliby pomysły na wykorzystanie toreb po suchym żarciu. Boże, ile hejtu na mnie spadło i dobrych rad! I jakoś nie pomogło ignorowanie i napisanie komentarza w tonie "ustalmy sobie jedno: nie szukam mądrości nt. karmienia zwierząt, tylko konkretnej rady, co zrobić z opakowaniami po nim, które już mam". Choć, przyznać też muszę, tyle lajków, ile wysypało się pod tym komentarzem, rzadko dostaję gdziekolwiek. 😀 Widać nie jestem odosobniona w niechęci dla ustawiaczy życia z internetu.
Współżycie z czarnuchem jest bardzo przyjemne. Ani nie skacze specjalnie po meblach, ani nic nie przewraca, ani nie jest upierdliwy. No, chyba że na horyzoncie pojawią się głód albo jedzenie. Przyznaję, wtedy trudno go ignorować. kręci się to to wokół, skrzypi, miouczy, ociera się. Ale nie pcha się bezczelnie w pobliże ludzkiego pożywienia i nigdy nie kradnie, w przeciwieństwie, niestety, do własnoręcznie przeze mnie wychowanego Łaciatka.
Interesująca jest kwestia jego miauczenia. Kiedy zaczynał mieszkanie z nami, prawie nie potrafił tego robić. Chyba żaden z babcinych kotów tego nie umiał, mieszkając z nią. Ale skąd on się nauczył, że na nas może to podziałąć, nie mam pojęcia. Chyba przez obserwację Łaciatka. Choć to ciekawe, zważywszy, że na jego jęki też jakoś szczególnie żywiołowo nikt nie reaguje.
Teraz Czarny wydaje z siebie skrzypo-miauko-jęki, które spróbuję kiedyś uwiecznić i tu wrzucić pewnego razu, bo są nawet interesujące. Szczególnie ciekawy jest sposób, w jakie on je wydaje. Normalnie kot miauczy jednym ciągiem, po prostu "miaau". On natomiast robi to z takim wyrzuceniem powietrza na początku, jakby nie bardzo potrafił. Wychodzi z tego coś w rodzaju zduszonego w pierwszej i drugiej fazie "nnngiau".
Dobra wiem, dziwna jestem, próbując transkrybować kocie miauczenie. W sumie zastanawiam się, czy jakiś alfabet fonetyczny zawiera odpowiednie do tego znaczki. 😀 Obstawiam, że przydałaby się w tym celu już allofoniczna transkrypcja, nie tylko fonetyczna. Hm… Spróbuję to może po krótce wyłożyć, przynajmniej w sensie podstawowym, dla tych, którzy kompletnie nie ogarniają, o czym mówię.
Jest taka dziedzina lingwistyki zwana fonetyką. Zajmuje się ona badaniem powstawania, realizacji i opisem dźwięków mowy ludzkiej. Nasz alfabet, choć niewątpliwie zbliżony do zapisu fonetycznego, nie oddaje go w pełni, trzeba było więc stworzyć coś bardziej dokładnego, by móc realizować fonetykę na papierze. Tak powstały alfabety fonetyczne, dzięki którym każdą lub przynajmniej bardzo bardzo wiele głosek można zapisać czarodziejskim szyfrem, zrozumiałym dla nielicznych. 🙂 A mówiąc na poważnie, wykładowczyni zalecała nam w tym roku używanie alfabetu fonetycznego, żeby zaszpanować przed uczącymi się studentami prawa. Coś jej oni zrobili czy jak? 🙂
Allofony że tak przeskoczę całkowicie parę innych kwestii, to różne warianty jednej głoski. Np. w języku polskim głoska "t" może być realizowana na kilka sposobów, zależnie od tego, przed jaką inną głoską stoi. Gdy mówimy normalnie, nie czujemy tej różnicy, to są takie niuansiki, których normalnie nie zauważymy bez próby wymówienia wyrazu specjalnie inaczej, niż naturalnie wychodzi lub kiedy nie jesteśmy na to wyczuleni. Różnice są drobne, ale istnieją. Wynikają stąd, że gdy wymawiamy jedną głoskę, nasze narządy służące do mówienia już zaczynają się ustawiać do wypowiedzenia kolejnej. Co za tym idzie, jeśli do tej następnej język potrzebuje zostać cofnięty, dźwięk będzie nieco inny, niż gdyby ten kolejny miał być wypowiedziany z językiem bardziej wysuniętym do przodu. Żeby nie było tak wesoło, działa to też do tyłu, bo narządy nadal zostają w pozycji, potrzebnej do wyartykułowania wcześniejszego dźwięku, gdy przychodzi pora na ten po nim następujący. Allofony to właśnie te różne warianty jednego fonemu, czyli, wybaczcie mocne uproszczenie, głoski, a allofoniczne alfabety właśnie służą do tego, by takie niuanse również opisać. Powiedziałabym, że to jak alfabety fonetyczne, tylko bardziej szczegółowe.

Jeśli gdzieś popełniłam błąd w tłumaczeniu, to proszę mnie natychmiastowo poprawić. Faktem jest, że w zajęciach uczestniczyłam zawsze pilnie, ale z teorią mi nie do końca po drodze. Mogłam coś lekko pokręcić, choć troszkę wątpię, bym w tak podstawowej sprawie coś pomyliła.
O czarnym to na razie będzie tyle moi drodzy. O fonetyce, fonologii i wszystkich innych dziedzinach
językoznawczych również. 🙂

10 odpowiedzi na “Czarny”

Obrońcy zwierząt z internetów powinni załorzyć jakieś komanda, czy coś. Kocie grupy to jest dopiero odlot w hejt.

A weź, niby jestem w takiej jednej. Nie udzielałam się tam nigdy. Pomyślałam, że jeśli poczytam o problemach innych i odpowiedzi znawców tematu, to czegoś się przecież nauczę. Ostatecznie stwierdziłam że najwyraźniej wszyscy mają problem tylko z tym, że kot nie sika do kuwety albo nie wiedzą, jak przyzwyczaić jednego kota do drugiego. Z jednej strony fajnie, że się tak martwią, z drugiej u nas przebiegało takie przyzwyczajanie z wręcz wiochową, nieświadomą, nieczułą beztroską. Po prostu drugi się pojawiał i musiały się dopasować. Przecież nie wyrzucę żadnego dlatego, że się nie dogadały.
Poczytawszy o tych problemach, przeczytawszy odpowiedzi, z których co druga, no, może co trzecia, brzmiała, że najlepiej zwrócić się do kociego behawiorysty, a reszta "powodów może byc mnóstwo, ale na początek zróbcie badania u weterynarza", zauważywszy, że sa tam osoby, niemal wprost zarzucające, że ktoś się źle zajmuje kotem, bo nie wie, co zrobić uznałam, że w kółko tego samego czytać nie będę i grupy nie opuściłam co prawda, ale wyciszyłam ją, raczej na wieki.

Oj, szkoda, że ci wszyscy mądrale nie trafili na mnie w kwestii karmy. Jak wiesz, ja tak łatwo nie odpuszczam i odpowiedni komentarz bym zamieścił jak ktoś zacząłby mnie hejtować.

Całe szczęście zatem, że się tak nie stało krzysztofie. Z betonem się nie dyskutuje, można najwyżej nie ruszać.

Na grupie koszatniczkowej jest to samo, niby uprasza się o merytoryczne porady, ale koniec końców, ci bardziej doświadczeni potrafią początkujących opiekunów koszowych sprowadzić do poziomu ignoranta i sadysty.
A swoją drogą, też chciałabym takiego maine coona.

Ten brak miauczenia też miała córka mojej bratanicy, o pardon, jej kot, który był przygarnięty 13 w piątek. też na początku Heksa nic nie artykuowała, ale prędko od Rademenesa się poduczyła. Oj Zuzanno zboczenie zawodowe się włancza. Ja zawsze fonetykę lubiłem, urocze było to męczenie i ćwiczenie i artykuowanie. Kiedyś zdębiałem na dźwięk pytania, panie Adamie jaka różnica fonetyczna jest pomiędzy Mąką a kwiatem? Z lekkim uśmieszkiem pani dodała, w języku angielskim oczywiście. Chwileczkę pomyślałem i wypaliłem. Żadna. Pani bardzo się ucieszyła, że trafiłem. Kiedyś z kolei inna babka mówiła po Polsku różne słowa a my mieliśmy je po angielsku wypowiadać. No i na kolegę trafiło, pani Lata, a kumpel grzecznie z lekkim uśmieszkiem Years czy Fly? Pani popadła w lekkie zakłopotanie, nie pamiętam już jak z tego wybrnęła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink