Ech…
Siedzę tu sobie w Drawsku Pomorskim w domu mojego lubego i smutno mi. Smutno, bo już za jakieś 60 godzin będę musiała iść na studia. I znowu zmierzę się z zajęciami. Znowu będzie trzeba czytać jakieś issues, np na fonetykę. Znowu będzie pisanie akapitów. A nie, przepraszam, w tym półroczu piszemy podsumowania. Niepojęte dla mnie jest to i zaskakujące, ale zarazem podnoszące na duchu, że ludzie w moim wieku, z takim samym jak ja, a zazwyczaj jednak lepszym wykształceniem i większą wiedzą językową nie ogarniają prostych zdawałoby się struktury i prawideł pisania rozbudowanego, kulturalnego paragraphu, pfu, akapitu znaczy. To naprawdę tak ciężko pojąć, że trzeba napisać jedno zdanie, w którym zawiera się temat całości, taki prosty, np. jeśli zadany temat to "3 examples of irresponsible behavior of Polish drivers", to starczy dać zdanie wstępne: "there are a few examples of irresponsible behavior of Polish drivers". I z głowy, a na dodatek 11 słów na minimum 290 bez żadnych problemów się znalazło. A potem jedziemy z wymienianiem, czyli: "The first one is that…" i heja do przodu. Na koniec powtórzyć innymi słowami zdanie początkowe jeśli się da [no w powyższym przypadku nie do końca]. Jak się nie da, to jedziemy z jakimś wnioskiem, który się nasuwa, np, że nieodpowiedzialne zachowanie kierowców to takie, które stwarza niebezpieczeństwo. I tyle, naprawdę, żadna filozofia. A ludzie potrafili przez pół roku do tego nie dojść, ledwo pozdawali na te 60%. No to ja nie rozumiem: to ja jestem taka wybitna, że to pojęłam od razu, oni są wszyscy tacy tępi czy ta kobieta nie potrafi nic wyjaśnić, tak jak oni twierdzą?
Kolejny ciekawy przedmiot to wymowa. I nie ewentualni angliści czytający ten kawałek pisaniny, nie chodzi mi o fonetykę. Przedmiot o wdzięcznej nazwie fonetyka i fonologia języka angielskiego to zajęcia teoretyczne. Tam się uczymy o tym, jak dźwięki powstają, jak jakiś konkretny wytworzyć, jak się one różnią od wymowy polskiej, jak się je transkrybuje, czyli zapisuje w międzynarodowym alfabecie, którym zapisuje się mniej-więcej jak dany wyraz się wymawia. Jeśli zobaczycie napisane słowo po angielsku, np "through" tak naprawdę nie wiecie jak je przeczytać, chyba, że już je znacie. Jeśli natomiast znacie IPA, czyli ten alfabet, to przeczytacie jego ipowy zapis zgrubsza prawidłowo.
Wymowa zaś to zajęcia praktyczne. Na nich po kolei skupiamy się na różnych angielskich dźwiękach i wałkujemy, na zajęciach i dużo samodzielnie, aż zabrzmią zbliżenie do wzorcowej ich wymowy. Wielkim sprawdzianem i zarazem rzeźnią są nagrania, które z okazji prawie każdego dźwięku trzeba wysyłać wykładowczyni. Są to nagrania konkretnych tekstów z podręcznika, w których wyrazy z danym dźwiękiem są upchane tak, że te teksty są aż głupie. Brak im ładu, konsekwencji. Najdurniejszy opowiadał o nastolatce, która tak jarała się Myszką Miki, że gdy tata zabrał ją do Disneylandu, nie mogła spać w nocy z podniecenia. Wszystko byłoby dobrze, naprawdę wszystko, gdyby nie to cholerne słowo: teenager, czyli osoba, która ma najmniej 13 lat. Serio, 13-latka tak jarająca się postacią z bajki? Był też inny tekst, który muszę poprawić do jutra do północy. Jedno zdanie w nim brzmiało mniej-więcej: pogoda w ostatnim miesiącu nie była zbyt ładna, także istniała obawa, że wielu uczestników zrezygnuje z udziału w maratonie. A następne zdanie zupełnie o czymś innym. I potem ani słowa o tym, czy tak było. A ja może z całej duszy pragnę mieć tę informacje? Może frustruję się i męczę tą okropną niewiedzą: zrezygnowali czy nie zrezygnowali, pogoda w dniu maratonu dopisała czy nie? Skoro mam się tego uczyć niemal na pamięć i i tak poprawiać, to chyba należy mi się pełna informacja, czyż nie?
Niezaprzeczalnie jasną stroną wymowy dla mnie jest to, że sobie z nią nieźle radzę, w zasadzie głównie dzięki tym uroczym tekstom, bo do nich muszę się porządnie przykładać. Co mi pomaga, to innych zabija. Jest 5 przedmiotów należących do jakby jednego bloku zwanego praktyczną nauką języka angielskiego. Należy do nich wymowa. Nie zdanie jednego z tych pięciu na pierwszy semestr, eliminuje studenta. Dwie osoby z mojej 19-osobowej grupy się poddały i w drugim semestrze się ani razu nie zjawiły. 3 poszły w… Znaczy więcej ich nie zobaczyłam kiedy babka wróciła w marcu z chorobowego. Do tego czasu jeszcze chodziły, bo przedłużyły sesję do jej powrotu, licząc na to, że jeszcze jedna próba ich uratuje. Tak więc cóż… Nie jest łatwo. Rozmawiałam z dziewczyną z trzeciego roku. Powiedziała, że z jej grupy z pierwszego roku do tamtej chwili dotrwało 7 osób.
A teraz cóż czytelnicy drodzy, do następnego razu. Wezmę się, póki mi się oczy same nie zamykają do tego tekstu o maratonie, oraz do drugiego o karmieniu piersią który trzeba nagrać na dziś. Jak ja tego dokonam, skoro cały czas spędzam z Kamilem? 🙂 Będzie się trzeba od niego na trochę oderwać i zająć tym, co wcale mi przyjemności nie sprawia. Na koniec wyjaśnię jeszcze skąd ten tytuł: 6 godzin, bo pisanie to jeden półtoragodzinny wykład, fonetyka i fonologia kolejny, a wymowa… A wymowa, to już szanowni państwo dwa wykłady
Opowieść o tym, co robię przez 6 godzin tygodniowo
Ech…
Siedzę tu sobie w Drawsku Pomorskim w domu mojego lubego i smutno mi. Smutno, bo już za jakieś 60 godzin będę musiała iść na studia. I znowu zmierzę się z zajęciami. Znowu będzie trzeba czytać jakieś issues, np na fonetykę. Znowu będzie pisanie akapitów. A nie, przepraszam, w tym półroczu piszemy podsumowania. Niepojęte dla mnie jest to i zaskakujące, ale zarazem podnoszące na duchu, że ludzie w moim wieku, z takim samym jak ja, a zazwyczaj jednak lepszym wykształceniem i większą wiedzą językową nie ogarniają prostych zdawałoby się struktury i prawideł pisania rozbudowanego, kulturalnego paragraphu, pfu, akapitu znaczy. To naprawdę tak ciężko pojąć, że trzeba napisać jedno zdanie, w którym zawiera się temat całości, taki prosty, np. jeśli zadany temat to „3 examples of irresponsible behavior of Polish drivers”, to starczy dać zdanie wstępne: „there are a few examples of irresponsible behavior of Polish drivers”. I z głowy, a na dodatek 11 słów na minimum 290 bez żadnych problemów się znalazło. A potem jedziemy z wymienianiem, czyli: „The first one is that…” i heja do przodu. Na koniec powtórzyć innymi słowami zdanie początkowe jeśli się da [no w powyższym przypadku nie do końca]. Jak się nie da, to jedziemy z jakimś wnioskiem, który się nasuwa, np, że nieodpowiedzialne zachowanie kierowców to takie, które stwarza niebezpieczeństwo. I tyle, naprawdę, żadna filozofia. A ludzie potrafili przez pół roku do tego nie dojść, ledwo pozdawali na te 60%. No to ja nie rozumiem: to ja jestem taka wybitna, że to pojęłam od razu, oni są wszyscy tacy tępi czy ta kobieta nie potrafi nic wyjaśnić, tak jak oni twierdzą?
Kolejny ciekawy przedmiot to wymowa. I nie ewentualni angliści czytający ten kawałek pisaniny, nie chodzi mi o fonetykę. Przedmiot o wdzięcznej nazwie fonetyka i fonologia języka angielskiego to zajęcia teoretyczne. Tam się uczymy o tym, jak dźwięki powstają, jak jakiś konkretny wytworzyć, jak się one różnią od wymowy polskiej, jak się je transkrybuje, czyli zapisuje w międzynarodowym alfabecie, którym zapisuje się mniej-więcej jak dany wyraz się wymawia. Jeśli zobaczycie napisane słowo po angielsku, np „through” tak naprawdę nie wiecie jak je przeczytać, chyba, że już je znacie. Jeśli natomiast znacie IPA, czyli ten alfabet, to przeczytacie jego ipowy zapis zgrubsza prawidłowo.
Wymowa zaś to zajęcia praktyczne. Na nich po kolei skupiamy się na różnych angielskich dźwiękach i wałkujemy, na zajęciach i dużo samodzielnie, aż zabrzmią zbliżenie do wzorcowej ich wymowy. Wielkim sprawdzianem i zarazem rzeźnią są nagrania, które z okazji prawie każdego dźwięku trzeba wysyłać wykładowczyni. Są to nagrania konkretnych tekstów z podręcznika, w których wyrazy z danym dźwiękiem są upchane tak, że te teksty są aż głupie. Brak im ładu, konsekwencji. Najdurniejszy opowiadał o nastolatce, która tak jarała się Myszką Miki, że gdy tata zabrał ją do Disneylandu, nie mogła spać w nocy z podniecenia. Wszystko byłoby dobrze, naprawdę wszystko, gdyby nie to cholerne słowo: teenager, czyli osoba, która ma najmniej 13 lat. Serio, 13-latka tak jarająca się postacią z bajki? Był też inny tekst, który muszę poprawić do jutra do północy. Jedno zdanie w nim brzmiało mniej-więcej: pogoda w ostatnim miesiącu nie była zbyt ładna, także istniała obawa, że wielu uczestników zrezygnuje z udziału w maratonie. A następne zdanie zupełnie o czymś innym. I potem ani słowa o tym, czy tak było. A ja może z całej duszy pragnę mieć tę informacje? Może frustruję się i męczę tą okropną niewiedzą: zrezygnowali czy nie zrezygnowali, pogoda w dniu maratonu dopisała czy nie? Skoro mam się tego uczyć niemal na pamięć i i tak poprawiać, to chyba należy mi się pełna informacja, czyż nie?
Niezaprzeczalnie jasną stroną wymowy dla mnie jest to, że sobie z nią nieźle radzę, w zasadzie głównie dzięki tym uroczym tekstom, bo do nich muszę się porządnie przykładać. Co mi pomaga, to innych zabija. Jest 5 przedmiotów należących do jakby jednego bloku zwanego praktyczną nauką języka angielskiego. Należy do nich wymowa. Nie zdanie jednego z tych pięciu na pierwszy semestr, eliminuje studenta. Dwie osoby z mojej 19-osobowej grupy się poddały i w drugim semestrze się ani razu nie zjawiły. 3 poszły w… Znaczy więcej ich nie zobaczyłam kiedy babka wróciła w marcu z chorobowego. Do tego czasu jeszcze chodziły, bo przedłużyły sesję do jej powrotu, licząc na to, że jeszcze jedna próba ich uratuje. Tak więc cóż… Nie jest łatwo. Rozmawiałam z dziewczyną z trzeciego roku. Powiedziała, że z jej grupy z pierwszego roku do tamtej chwili dotrwało 7 osób.
9 odpowiedzi na “Opowieść o tym, co robię przez 6 godzin tygodniowo”
O kurcze, no to masz trochę roboty, ale dasz radę.
Nie no, to faaaaajne te zajęcia. I co, zrezygnowali?
No a co mieli zrobić, przecież wylecieli
Kierunek nie dla mnie. Zupełnie nie. Ale powodzenia.
Chodziło mi o tych z maratonu. :p
A, no to generalnie na pewno zostało ich tylu, że się odbył. Ale oczywiście o tym jaki wynik uzyskał bohater czytanki informacji brak
Oh, Yes. True is that. Potem czeka jeszcze literatura, kultura brytyjska i amerykańska, a poza tym pragmatyka, morfologia i mnustwo innego lingwistycznego bullshitu. No i oczywiście ulubione zajęcia wszystkich studentów owych zacnych kierunków filologicznych, gramatyka praktyczna. Ja lubię niektóre sprawy związane z językiem, np. poznawać historię języka, etymologię słów, ale przede wszystkim uwielbiam literaturę i na temat literaturoznawczy piszę swoją pracę licencjacką. Jeśli zaś chodzi o specjalizację to kształcę się w kierunku tłumaczeniowym. A co do liczby studentów to na pierwszym roku było nas 200 osób, na trzecim zostało niecałe 80, a licencjat w pierwszym terminie obroni może 50? Życzę powodzenia, bo kierunek jest wymagający, ale jak się to wmiarę lubi to da się radę.
Dzieee, literatura już jest. I ładny plon zbiera
W Drawsku Pomorskim miałem ciotkę, tak naprawdę to jest niedaleko mojej wiochy, z której pochodzę.